Przecież w tej waszej Polsce nie ma już nic polskiego. Wszystko sprzedaliście Amerykanom - z zaciekawieniem słucham tych słów, wypowiadanych łamaną polszczyzną z wyraźnym wschodnim akcentem. O ile mi bowiem wiadomo, kapitał amerykański nie pcha się ostatnio drzwiami i oknami do naszego stabilnego, antykorupcyjnego, taniego kraju.
Człowiek, który wypowiadał te słowa, nie wyglądał na lepiej poinformowanego ode mnie, ale kto to wie? - pomyślałem. Może wie coś, o czym ja nie mam pojęcia. W końcu jest to przybysz zza południowo-wschodniej granicy i być może dostał u siebie specjalną zagraniczną wiedzę, której my, Polacy, nie mamy.
Aby nie spłoszyć rozmówcy, nie ripostuję i czekam, co będzie dalej. - Popatrz pan - powiada, o... tu SA, i wskazuje na szyld banku Pekao SA.... o i tam SA - wszystko amerykańskie.
I tak podobieństwo brzmienia nazwy państwa USA z polską SA zrodziło w niezbyt wykształconym przybyszu przekonanie o wydaniu całego naszego kraju i jego bogactw w jankeskie ręce. Ale co ciekawe, z jednej strony miał on do nas wyraźną pretensję, że wyprzedaliśmy naszą ojczyznę, z drugiej bardzo chętnie korzystał z popytu polskiej szarej strefy na nieskomplikowaną i tanią siłę roboczą. Ta oferta, rzecz jasna, to konsekwencja polsko-amerykańskiego kapitalizmu.
I w tym miejscu chciałbym podziękować przybyszom, jako tym, którzy także w jakiejś mierze przyczyniają się do wzrostu gospodarczego, jaki w ostatnich dniach z takim entuzjazmem odnotowują rządzący, a za nimi czołowe media. Pesymiści zwracają jednak uwagę, że wzrost ten jest konsekwencją przyrostu produkcji przemysłowej i eksportu. Na razie nie widać nowych inwestycji, zatem co to za wzrost bez nowych miejsc pracy? - narzekają.