Poprawność polityczna to zjawisko już niemłode w Starej Europie, zostało jednak ostatnio do perfekcji rozwinięte przez elity kontynentu w oparciu o mechanizmy biurokratyczne Unii Europejskiej. Ta doniosła filozoficzna koncepcja polega na takim działaniu, pisaniu i mówieniu, żeby nikt nie czuł się urażony.

Na płaszczyźnie politycznej nie można więc wprowadzać żadnych mechanizmów, które poszkodowałyby, na przykład, jakiś kraj lub ich grupę, ale również warstwę społeczną, grupę wyznaniową czy mniejszość narodową. Na płaszczyźnie kulturalnej, socjalnej czy towarzyskiej - podobnie. Duch poprawności politycznej bije więc z wypowiedzi polityków, dokumentów, rozpraw i dyrektyw. Co więcej, wchodzi raźno na eurosalony i do kontaktów prywatnych pomiędzy euroludźmi, w tym coraz częściej zamieszkałymi na wschodzie Eurolandu. Żeby wytłumaczyć tubylcom tę piękną koncepcję filozoficzną - mały przykład. Niby można powiedzieć, że się nie lubi Legii tylko Pogoń, ale może to obrażać uczucia mieszkańców nie tylko Szczecina, ale i Łodzi. Młodemu, niedoświadczonemu euroczłowiekowi wydawałoby się może, że poprawność polityczna nakazuje więc powiedzieć, iż kibicuje się wszystkim dobrze grającym w piłkę drużynom. A właśnie nie! W ten sposób można się przypadkowo narazić na gniew drużyn (oczywiście, nie tych wymienionych), które grają źle, choć przecież im wolno. Należy więc mówić, że oglądanie gry w piłkę sprawia nam wielką przyjemność i mamy zapewnioną wdzięczność piłkarzy ligi okręgowej i nawet San Marino.

Cóż, poprawność polityczna wkracza również do biznesu. Zasady dobrych praktyk idą powoli w kierunku zapewnienia pomyślności wszystkim bez wyjątku akcjonariuszom poprzez promowanie mechanizmów, które eliminują terror większości i chronią interesy mniejszości. Decyzje spółek są więc poprawne politycznie i są podejmowane w oparciu o regułę konsensusu. Jeżeli go nie ma, decyzji się nie podejmuje, dopóki nie przekona się wszystkich opornych. A przekonanie opornych to kwestia siły argumentów, czasu oddziaływania i ceny. Zarządy i nawet rady nadzorcze działają u nas zawsze w interesie spółki i wszystkich akcjonariuszy, o czym świadczą różne mantry dołączane do komunikatów giełdowych, wypowiedzi na konferencjach prasowych i przesączone wazeliną raporty roczne. Przedstawienie w nich zbyt drastycznych faktów i stwierdzeń mogłoby nie być poprawne politycznie i mogłoby urazić uczucia niektórych akcjonariuszy lub pracowników. A cóż by to było, jakby jakiś niepoprawny politycznie komunikat okresowy przeczytało dziecko albo nawet cała rodzina?

Mistrzostwo świata w poprawności (równe Karcie Narodów Zjednoczonych) biją jednak prospekty emisyjne. Czytając, można odnieść wrażenie, że głównym celem ich autorów jest to, aby przypadkiem nie urazić w nich jakiegoś niewinnego człowieka; a to zmartwić KPWiG, wpisując zły numer decyzji; a to notariusza, nie podając numeru repertorium przy działce o powierzchni 0,32 ara należącej do spółki; a to 7% pracowników firmy poprzez pominięcie faktu, iż mają oni od 50 do 60 lat, nie mówiąc już o akcjonariuszach i zarządzie. Jasne określenie czynników ryzyka lub dokładny opis strategii działania i celów emisji mógłby naruszyć czyjeś prawa lub poglądy. Ale już zupełnie niedopuszczalne jest szczere wytłumaczenie przyczyny złych wyników finansowych lub przedstawienie transakcji spółki kontrolowanej przez dużego akcjonariusza z podmiotami powiązanymi. Zachowanie poprawności politycznej na rynku kapitałowym jest szczególnie ważne w momencie, gdy akcje spółek giełdowych kupują starsze osoby, renciści i samotne matki. Osoby te mogłyby się poczuć osobiście urażone jakimiś niepoprawnymi politycznie stwierdzeniami analityków na temat firm, w które zainwestowali, na przykład, że zarząd jest niewiarygodny lub wyniki finansowe w przeszłości były napompowane. Krytyka taka byłaby nieetyczna, ze względu na możliwość spadku cen akcji spółek, ze szkodą dla niewinnych przecież drobnych akcjonariuszy.