Era postindustrialna w gospodarce światowej, która trwa już kilkadziesiąt lat, charakteryzuje się między innymi powstaniem tak zwanej technostruktury. Jest to warstwa menedżerów, inżynierów i innych specjalistów pracujących w korporacjach i podejmujących kluczowe decyzje biznesowe dotyczące zarówno finansów, jak i kierunków rozwoju i inwestycji. Co ciekawe, funkcjonariusze tejże technostruktury nie są wcale właścicielami majątku przez nich zarządzanego, ale suma ich wpływów jest większa niż właścicieli lub akcjonariuszy. Dużych pakietów akcji największych firm publicznych nie posiadają zresztą prywatni inwestorzy, lecz fundusze emerytalne i inwestycyjne zarządzane przez przedstawicieli tejże technostruktury. Można więc śmiało powiedzieć, że wpływ rzeczywistych właścicieli na zarządzanie firmami jest niewielki w takim ludowym kapitalizmie, a pracownicy najemni korzystają z władzy, przejmując część wartości dodanej należnej kapitałowi w formie wysokich wynagrodzeń, pakietów menedżerskich, opcji na akcje czy zwykłych przywilejów socjalnych, takich jak deputat węglowy lub bezpłatne mile w zależności od branży.

Na tle korporatyzacji świata przedsiębiorca prywatny jawi się jako ginący gatunek. Są jeszcze oczywiście wielkie firmy, w których duże pakiety posiadają ich założyciele lub rodziny czy spadkobiercy. Jest to jednak sytuacja naganna. Osoba taka jest napiętnowana przez społeczeństwo jako wyzyskująca technostrukturę, obcinająca jej przywileje i zmuszająca do pracy powyżej 35 godzin tygodniowo. Posiadacz dużego pakietu akcji żyje przecież z dywidend, które odbierają firmie cenne środki na rozwój albo, co gorsza, spekuluje akcjami, odnosząc zyski kapitałowe najczęściej przy wykorzystaniu poufnych informacji od samego siebie.

W czasie koniunktury na rynkach kapitałowych prywatni akcjonariusze znajdują się na szczycie list najbogatszych ludzi, wzbudzając słuszne dążenie do opodatkowania zysków z kapitału i dziedziczenia. W okresie bessy lub niepowodzeń firmy majątek osób prywatnych topnieje, a wydatki na sportowe samochody i jachty są koronnym dowodem na czerpanie nienależnych korzyści, które dobiły kwitnący biznes.

Na szczęście nawet prywatni akcjonariusze nie podejmują już decyzji samodzielnie, lecz otaczają się doradcami i prawnikami, którzy są w większości tajnymi współpracownikami technostruktury. W ten sposób ryzyko nieprzewidzianych, woluntarystycznych decyzji kapitalisty maleje. Jednym z narzędzi stosowanych przez taką agenturę jest usypianie czujności akcjonariusza poprzez przygotowywanie uspokajających informacji o wynikach firmy, które zawsze wskazują na sukcesy i zniechęcają go do podejmowania działań. Jeżeli nawet zysk maleje, to wolniej niż u konkurentów, a na przykład przychody lub EBITDA wzrastają. Spadek kursu akcji jest z reguły mniejszy niż indeks, a jeżeli nic się już nie da wyjaśnić, to pozostaje sporządzenie zawyżonej jednorazowej rezerwy restrukturyzacyjnej, którą można z czasem rozwiązywać.

Wszystko to samo życie i nie warto, by o tym pisać, gdyby nie fakt, że jeszcze w latach siedemdziesiątych wydawało się, że ludzkość sięgnie gwiazd, a loty w kosmos na inne planety będą powszechne. Takie przedsięwzięcia można już tylko oglądać na filmach science fiction, a duch pionierów z NASA i Gwiezdnego Miasteczka pod Moskwą uleciał. Indywidualni przedsiębiorcy i wynalazcy mogą oczywiście dzisiaj zakładać firmy, rosnąć dynamicznie, z czasem nawet zagrażać wielkim konkurentom, ale po osiągnięciu odpowiedniego rozmiaru wpadają w szpony technostruktury, która albo ich likwiduje, albo zmienia na swój obraz i podobieństwo.Kolumb odkrył Amerykę z garstką straceńców, bo nikt nie chciał sfinansować jego wyprawy. Gdyby zabrały się za to ówczesne kompanie i syndykaty, to do dzisiaj uczylibyśmy się w szkole, że płaszczyzna Ziemi kończy się nagłym uskokiem, poza którym ryzyko biznesowe jest tak duże, że nie warto tam inwestować. Nie wydaje się, żeby przy takiej organizacji społeczeństwa groziły nam jakieś istotne zmiany. Co ciekawe, na czele technostruktury nie stoi nikt i przypomina ona magmę decyzyjną, która przesuwa się tam, gdzie jest wolne miejsce. Trudno mieć więc pretensję do kogokolwiek, że od dawna nie odkryto już żadnych nowych kontynentów, za to inwencja ludzka koncentruje się na zmieszczeniu maksymalnej liczby funkcji w telefonie komórkowym. Czeka nas więc, jak w przepowiedniach Webera, sekularna stagnacja aż do chwili, kiedy technostruktura przejmie cały majątek korporacji i zatrudni przedsiębiorców, żeby coś z nim zrobili.