Motywowanie współczesnych menedżerów to utrapienie akcjonariuszy i opinii publicznej. Nie wystarczy już zapłacić pensji i obowiązkowej premii. Trzeba dodać bonusy, udział w zysku, atrakcyjne opcje na akcje, samochód, mieszkanie, kartę kredytową na cele reprezentacyjne, możliwość dokształcania i członkostwo w klubie polo. Do tego praca musi być interesująca, środowisko dynamiczne, a środki na rozwój zapewnione przez akcjonariuszy. Wtedy dopiero - po siedmiu rozmowach "pa duszam" i podpisaniu dwudziestostronicowego kontraktu na pięć lat zapewniającego złoty spado chron - energiczny menedżer podejmie się wyzwania, jakim jest osiągnięcie rentowności w firmie.
Wszyscy wiedzą, że oczywiście nie od razu. Poprzednik narobił bigosu i w pierwszym roku działalności trzeba utworzyć mnóstwo rezerw na nieściągalne należności i nietrafione inwestycje, a więc wielka strata. Następny rok to konsolidacja działalności i mała strata powinna wszystkich zadowolić. W trzecim roku, dzięki zabiegom księgowym, można już liczyć na symboliczny zysk. Całe szczęście, bo będzie z czego wypłacać bonus, inaczej kolejny raz nie działałoby ważne narzędzie motywacyjne, jakim jest udział menedżera w zysku i mógłby się on zniechęcić. W czwartym roku, niestety, koniunktura nie może trwać wiecznie i trafiamy na recesję, co w pełni usprawiedliwi chwilową stratę, być może nawet mniejszą niż u konkurentów. Na koniec ku osłupieniu rady nadzorczej menedżer się obraża i rezygnuje ze względu na brak wsparcia akcjonariuszy i różnice poglądów co do dalszego rozwoju firmy. Wiadomo jednak, że płatna klauzula o zakazie konkurencji i odprawa nie stanowią odpowiedniej rekompensaty dla prezesa zarządu za stres i niewygody, i ze względu na dobro swojej rodziny jest on zmuszony do dochodzenia w sądzie wynagrodzenia za projekty racjonalizatorskie, wdrożone w trakcie swojej kadencji, godziny nadliczbowe i skrzywienie kręgosłupa związane z noszeniem teczki z ciężkimi dokumentami.
Po przykrych doświadczeniach akcjonariusze próbują więc zabezpieczyć się przed słusznym gniewem zniechęconego przecież nie z własnej winy menedżera. Następnego prezesa wybierają przez wyspecjalizowaną firmę, nie składając niepotrzebnych obietnic. W umowie nie ma żadnych benefitów oprócz pensji, a możliwość zwolnienia istnieje w każdej chwili. Menedżer, który godzi się na takie warunki, jest sam sobie winny i nie powinien w zasadzie prowadzić nawet budki z warzywami. Mimo że płaci on rachunki restauracyjne z własnej kieszeni i jeździ do pracy prywatnym samochodem nie wzbudzi nigdy zaufania rynku. Co z tego, że w pierwszym roku osiąga on już zysk, jeżeli jest to żerowanie na efektach pracy swojego poprzednika. W drugim roku poprawa zysku wynika jedynie z przypadkowej koniunktury, ale w firmie, zdaniem może mniej zdolnych, ale za to będących w większości pracowników, dzieje się źle i sytuacja wymaga naprawy. W trzecim roku, kiedy wyniki poprawiają się jeszcze bardziej, miarka się przebiera i taki nielubiany przez nikogo typ zostaje zdymisjonowany przez radę nadzorczą ze względu na różnice poglądów dotyczące prowadzenia firmy. Wypłata zaległego wynagrodzenia zostaje wstrzymana, a walne zgromadzenie nie udziela skwitowania menedżerowi w związku z rażącymi błędami w kierowaniu firmą. Ze względu na powstały kryzys w spółce i konieczność szybkiego działania akcjonariusze zwrócą się do poprzedniego, teraz bezrobotnego, prezesa o powrót do zarządzania firmą ze względu na znajomość jej działalności.Na szczęście do takich wynaturzeń nie dochodzi w sektorze państwowym. Zarządzanie spółkami Skarbu Państwa ma tę dodatkową zaletę, że ustawa kominowa określa w zasadzie warunki płacy zarządów i pozwala się skoncentrować zarówno akcjonariuszowi jak i menedżerom na prowadzeniu firmy, zamiast negocjować warunki kontraktów i przeżywać dylematy związane z wielkością premii i opcjami menedżerskimi. Już od kilku lat nie występują w takich spółkach nadmierne wahania zysku, gwałtowne restrukturyzacje czy grupowe zwolnienia. Tak optymalnie ukształtowaną równowagę przedsiębiorstwa może zaburzyć jedynie prywatyzacja, która prowadzi najczęściej do uzyskania przez zarządy nienależnej poprawy warunków płacowych, a w przyszłości nawet premii z zysku czy akcji na preferencyjnych warunkach. A wszystko to kosztem niewinnych akcjonariuszy.
Autor to dyrektor Rothschild Polska