Niech winni nie rzucają kotletami

Nasze wielkie dylematy sprowadzają się najczęściej do kwestii, kto ukradł kotlet ze szkolnej stołówki

Publikacja: 07.09.2005 08:51

Pomimo powszechnego kryzysu autorytetów są nadal na świecie osoby, których kręgi gospodarcze i polityczne słuchają z zapartym tchem, oczekując objawienia lub w obawie słusznej kary. Żeby nie być gołosłownym, zaliczyłbym do nich na przykład Eliota Spitzera, Alana Greenspana czy Warrena Buffetta. W Polsce taki był pierwszy przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych. Jeżeli ktoś tego formatu wygłasza nawet ogólne słowa krytyki, to w każdym, kto ma sumienie, rodzi się pytanie: Czy ja też jestem winny? Jaką decyzję bym podjął, gdyby coś ode mnie zależało?

Dar powodowania wewnętrznej refleksji mają chyba tylko wielkie osobowości, a nie ciała kolegialne lub słowo pisane. Już się wydaje, że ten czy inny stawia właściwe pytania, takie z mocą sprawczą, która może wpływać na zachowania ludzi, a tu w drugim zdaniu walnie jakąś zupełnie ośmieszającą głupotę albo następnego dnia się okazuje, że pożyczył milion od bezrobotnego, a potem jeszcze nie oddał. Kto ma więc zmusić do refleksji nasze elity i wesprzeć mocą autorytetu dyskusję nad kluczowymi kwestiami gospodarczymi zarówno w ostatnich 15 latach, jak i w przyszłości? A jest nad czym się zadumać. Dlaczego mamy wysokie bezrobocie, jak wykorzystać fundusze unijne, co z prywatyzacją, jak wzmocnić bezpieczeństwo surowcowe, czy możemy konkurować z Europą Zachodnią czy Dalekim Wschodem? Gdzie są wielcy ekonomiści, instytuty badawcze, działy strategii w dużych firmach i rządowi planiści. Przecież, bez poglądu w kluczowych kwestiach nie sposób podejmować świadomych decyzji w zakresie regulacji, finansów państwa czy inwestycji przedsiębiorstw.

Nasze wielkie dylematy sprowadzają się jednak najczęściej do kwestii, kto ukradł kotlet ze szkolnej stołówki. W zasadzie wiadomo, że winna jest cała klasa, która była akurat na obiedzie, z tym, że dowód, niestety, został zjedzony, chociaż wiarygodni świadkowie zeznają (nie wiedzieć skąd), że kotlet był już zimny. Złodziei kotletów nie poszukują jedynie u nas.

Latem przetoczyła się po świecie fala prób tak zwanych przejęć transgranicznych. Najpierw dwa europejskie banki ABN Amro i BBVA próbowały przejąć dwa średnie włoskie banki, co skutecznie zablokował tamtejszy bank centralny, którego notabene właścicielem nie jest włoskie państwo, tylko właśnie miejscowe banki. Potem na plotkę, że francuski Danone może być przejęty przez Pepsico, tamtejszy premier zareagował jak na atak na linię Maginota, z tym, że na szczęście nikt nie zaatakował, bo skończyłoby się jak zawsze. Następnie chiński państwowy koncern naftowy złożył ofertę przejęcia średniego amerykańskiego przedsiębiorstwa Unocal, ale Kongres zareagował uchwałą sprzeciwiającą się takiemu barbarzyństwu i akcjonariusze amerykańscy przyjęli grzecznie o parę miliardów niższą ofertę rodzimej firmy. Mimo dzielnej obrony zarówno sprytni Francuzi, jak i Amerykanie nie zorientowali się, że kotlet i tak ktoś ukradł. Ani większość mleka, ani ropy z obu firm nie pochodzi przecież ani z Francji, ani z Ameryki, tak jak i wyroby markowych europejskich firm odzieżowych, co widać gołym okiem na redach Amsterdamu i Hamburga, po wprowadzeniu sankcji na chińskie tekstylia.

Właściwie do sprawy podeszli tylko rosyjscy celnicy, którzy pomimo wspólnego obszaru gospodarczego, obłożyli cłem import soków z Ukrainy, ponieważ są one produkowane z pomarańczy, które nie rosną przecież nawet na Krymie. Trzeba jednak tęgiej głowy, żeby postawić kwestię prawidłowo: nie jest przecież takie ważne, kto kradnie kotlety, tylko kto je zjada.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego