Politycy i ekonomiści jako argumentem ostatecznym w dyskusji posługują się czasami hasłem Białoruś. Jeżeli mówimy o systemie politycznym, braku demokracji, nieefektywności gospodarki i biedzie, kraj ten, jako jedyny w Europie Wschodniej, poszedł drogą dyktatury i petryfikacji sowieckiego systemu państwowo-kołchozowego. Osiągnął stan sekularnej stagnacji. Przy zaskakującym samozadowoleniu milionów swoich mieszkańców.
Jest to właśnie unikalny na skalę europejską (oprócz Niemiec) argument, że brak reform jest w sumie boleśniejszy niż same reformy. Ból przemian jest ostrzejszy, ale trwa krócej. Gdyby nie kilka jeszcze innych krajów na świecie, trudno by było tę tezę udowodnić niedowiarkom. Jest jeszcze inne miejsce w Europie, które do niedawna kwalifikowałoby się do roli dydaktycznej, ale ostatnio pokazało, jaka droga czeka teraz Białoruś.
W latach osiemdziesiątych Serbia, jako wiodący region Jugosławii, wyprzedzała Polskę i całą Europę Środkową pod względem otwarcia na świat, ciekawej państwowo-prywatnej struktury własnościowej i dobrobytu obywateli. Niestety, rozpad federacji po marszałku Tito, z którym Serbowie nie chcieli się pogodzić, wyzwolił w Belgradzie siły destrukcyjne, a nie reformatorskie. Spowodował dziesięciolecie wojen z sąsiadami, sankcji gospodarczych, władzy mafii i wojskowych. Zakończone nalotami wojsk NATO i rewolucją demokratyczną.
Obserwując gospodarkę Serbii po kilku latach nietrudno zauważyć piętno przegranych wojen. Zarówno fizyczne - w postaci stojących nadal w centrum stolicy ruin biurowców i ministerstw oraz zdegradowanego przemysłu. Jak i w warstwie finansowej - w postaci inflacji, niskich zarobków, utraconych oszczędności, nie mówiąc już o trzydziestoprocentowym bezrobociu.
Z drugiej strony, w ostatnich latach ustabilizowano gospodarkę, ożywiono instytucje rynku kapitałowego i sprywatyzowano co się da - reszta wymaga restrukturyzacji. Mieszkańcy Belgradu chętnie wychodzą wieczorami na miasto, ale do lokali nie wchodzą, bo ich na to nie stać. Serbowie z trudem przypominają sobie lata normalności i względnego dobrobytu, który osiągnęli ciężką pracą. Teraz stracili majątki i zapał do pracy. W dzielnicy dyplomatycznej kocie łby są na razie gorsze od naszych, a remont dwóch metrów kwadratowych chodnika w centrum miasta trwa nadal dwa sezony.