Parę tygodni temu Komisja Papierów Wartościowych i Giełd odebrała licencję jednemu z małych biur maklerskich, które zdaje się w sposób niekonwencjonalny zarządzało środkami swoich klientów. Pewnie znajdą się tacy co powiedzą "a nie mówiłem". Schadenfreude towarzyszy też niedoszłym amatorom wysokich procentów, którzy nie dali się skusić. Nikt nic wcześniej nie wiedział, właściciele i zarząd firmy są szczerze zdziwieni, skąd cały szum, bo przecież wyniki inwestycji na pewno będą świetne. Komisja wskazuje na nieprzestrzeganie procedur i inne trudne do zdefiniowania przewinienia. Banalna historia godna początku lat 90.
Przykre niespodzianki
Nie pierwszy też raz, jak wynika z wypowiedzi prasowych, członkowie rady nadzorczej zostali zaskoczeni stanem swojej spółki. Co ciekawe, nie byli to jacyś szwagrowie zarządu, ale znani ekonomiści i profesorowie. A więc wiedzieli, czy nie wiedzieli? Wygląda na to, że nie. Jakie narzędzia kontroli spółki stosowała ta rada nadzorcza, jakie procedury? Czy dostęp do informacji był pełny, a jeśli nie to z czyjej winy? A gdyby wiedzieli, to co powinni byli wcześniej zrobić?
Podobne pytania kilka lat temu zadawali sobie równie szacowni lordowie, nobliści, bankierzy i ex-mężowie stanu po porannej lekturze prasy. Musieli być bardzo zdziwieni, czytając, że poprzedniego dnia spółka, w której władzach zasiadali od dłuższego czasu, a członków zarządu znali jeszcze ze wspólnych studiów, właśnie stała się niewypłacalna, braki w kasie sięgają miliardów, a księgowość była - jak się okazało - od wielu lat fałszowana.
Czym się ryzykuje