Dla poważnych polityków jest sprawą naturalną, że w gospodarce występują wahania koniunkturalne, na co rząd i bank centralny mają jedynie umiarkowany wpływ. Nikomu też nie przyjdzie do głowy krytykowanie polityki gospodarczej nowej administracji, która dopiero zaczęła sięinstalować w swych biurach.
Wyobraźmy sobie, że w Stanach Zjednoczonych zaczynają panować stosunki polityczne przypominające te, które istnieją w Polsce. Administracja, która odeszła zaczyna recenzować poczynania administracji, która właśnie objęła rządy. Przyjazne jej media głoszą tezę: przez osiem lat gospodarka rozwijała się wspaniale, dzięki mądrej polityce Partii Demokratycznej, a ledwo przyszedł prezydent republikański, nastąpił spadek stopy wzrostu i mówi się wręcz o recesji. Republikanie tłumaczą się, że przecież dopiero zaczęli rządzić, że spowolnienie gospodarki jest wynikiem skumulowanych błędów administracji poprzedniej, że za jakiś czas gospodarka amerykańska znów zacznie rosnąć, ale demokraci są nieubłagani: ?Statystyki nie kłamią ? mówią ? jak my rządziliśmy, to był wzrost, a jak wy zaczynacie rządzić, to go nie ma. My prowadziliśmy politykę gospodarczą nastawioną na szybki rozwój, obniżanie bezrobocia i poprawę warunków życia społeczeństwa, a wy jesteście nieudacznikami i nie potraficie powtórzyć naszych sukcesów?.Wróćmy do rzeczywistości. Demokraci, związani z Clintonem, rzeczywiście podkreślają sukcesy swojej polityki gospodarczej, co jest rzeczą naturalną w polityce, ale przynajmniej na razie do głowy im nie przychodzi krytykować republikanów za ich politykę gospodarczą. Wszyscy doskonale wiedzą, że spowolnienie gospodarki amerykańskiej zaczęło się już w III kwartale 2000 roku, że prognozy, mówiące o możliwej recesji, są projekcjami trendów z roku poprzedniego. Dla poważnych polityków jest sprawą naturalną, że w gospodarce występują wahania koniunkturalne, na co rząd i bank centralny mają jedynie umiarkowany wpływ. Nikomu też nie przyjdzie do głowy krytykowanie polityki gospodarczej nowej administracji, która dopiero zaczęła się instalować w swych biurach. Efekty jej pracy poznamy dopiero za kilka miesięcy. Na razie można nowego prezydenta oceniać zaledwie po zapowiedziach zmian w polityce gospodarczej. W Polsce pod tym względem panują obyczaje inne. Swego czasu wicepremier Grzegorz Kołodko w tydzień po rozpoczęciu urzędowania obwieścił, że gospodarka ma się znacznie lepiej, inflacja spada, a produkcja rośnie ? dzięki Strategii dla Polski, którą właśnie napisał. W krajach bardziej od Polski poważnych polityka gospodarcza rządu nie jest oceniana według bieżących wskaźników statystycznych, które zawsze są spóźnione co najmniej o dwa kwartały w stosunku do decyzji podejmowanych przez ludzi odpowiedzialnych za politykę makroekonomiczną, ale według tego, jaki polityka ta ma wpływ na kształtowanie krótko-, średnio-, i długoterminowych zjawisk ekonomicznych. Wielu analityków podkreśla fakt, że amerykański boom gospodarczy lat 90. to w dużej mierze efekt deregulacji i reformy podatkowej, wprowadzonych w latach 80., za czasów prezydenta Reagana. Sukcesem polityki gospodarczej Clintona było doprowadzenie do nadwyżki budżetowej, po latach wysokiego deficytu. Ale obiektywni obserwatorzy zauważają, że sukces ten nie byłby możliwy bez samobójczej decyzji prezydenta Busha (ojca obecnego prezydenta), który podniósł podatki, ułatwiając zadanie swojemu następcy. Nowa administracja amerykańska ? inaczej niż w Polsce ? zaczyna swe urzędowanie nie od krytyki wszystkiego, co zrobili poprzednicy, od narzekania na fatalny stan gospodarki, lecz od przedstawienia propozycji działań, mających pobudzić gospodarkę. George W. Bush zaproponował redukcję podatków, która ma odciążyć firmy i zwiększyć ich możliwości inwestowania. Tymczasem w Polsce szykująca się do przejęcia władzy lewica twierdzi, że jest za szybszym wzrostem gospodarczym, zmniejszeniem bezrobocia, a jednocześnie większą sprawiedliwością, bardziej intensywną pomocą dla najuboższych, większymi wydatkami budżetu na szkolnictwo, służbę zdrowia i wiele innych słusznych celów, które będą kosztowały podatników. Jest też za zwiększeniem deficytu budżetowego, co musi oznaczać utrzymanie wysokich stóp procentowych. Kto ma załatwić ten szybszy wzrost? Może kolejna książka Grzegorza Kołodki?