Analitycyoceniający stan polskiej gospodarki mają coraz smutniejsze miny. Nie dość, że rząd kilkakrotnie rewidował przewidywane wskaźniki wzrostu na rok bieżący, to w dodatku mało kto wierzy, że uda się w tym roku je zrealizować.

Według ekspertów Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, w ostatnim kwartale ubiegłego roku tempo wzrostu PKB sięgnęło 2%, a w pierwszym tego roku wyniesie 2,5%. Eksperci CASE oceniają, że w tym roku PKB wzrośnie najwyżej o 3%, a możliwy jest nawet spadek o 0,5%. Jeszcze niedawno wśród ekonomistów panowało przekonanie, że ?naturalna? stopa wzrostu wynosi w Polsce ok. 5?6% i jest ona możliwa do osiągnięcia przy neutralnych warunkach zewnętrznych. Poprawa koniunktury sprawia, że rośniemy w tempie 7-procentowym, jej pogorszenie zaś obniża naszą dynamikę do 4?5%. Tymczasem zewnętrzne warunki, mimo pogorszenia koniunktury w USA, można uznać za neutralne, a w roku minionym nawet za pomyślne. Mimo to dynamika z roku na rok jest coraz niższa i wiele wskazuje na to, że może to być trwały trend. Andrzej S. Bratkowski ? ekonomista z CASE ? jest nawet zdania, że skończył się pewien etap rozwoju i teraz stoimy przed znacznie trudniejszymi zadaniami. Dalszy wzrost nie będzie mógł być pobudzany popytem wewnętrznym, rolę lokomotywy musi wziąć na siebie eksport.Nie kwestionując tego toku rozumowania, chciałbym zauważyć jednak kilka istotnych spraw. Po pierwsze, dotychczasowe prognozy, przedstawiane przez instytuty badawcze były znacznie bardziej optymistyczne, nawet wówczas, gdy wielkiego powodu do optymizmu nie było. W październiku ubiegłego roku Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową oceniał, że wzrost w roku 2000 wyniesie 5%, w 2001 zaś 4,5%. Wcześniej, w roku 1999, prognozy niemal wszystkich instytutów nie doceniały zagrożenia, jakim był lawinowo rosnący deficyt na rachunku bieżącym. Szacowano, że deficyt ten może dojść do 5% PKB, co jest niepokojące, ale jeszcze nie niebezpieczne. Tymczasem przekroczył on 7%, a na początku roku 2000 nawet 8%.Prognozy na rok 2001 były kilkakrotnie korygowane, zarówno przez rząd, jak i niezależnych analityków ? korygowane niemal wyłącznie w dół. Ten rosnący pesymizm jest zadziwiający. W gruncie rzeczy pomiędzy czerwcem a grudniem 2000 roku nie zaistniały żadne nadzwyczajne wydarzenia. Trudno za takie uznać pogorszenie koniunktury w Stanach Zjednoczonych, gdyż na razie nie ma ona większego znaczenia dla stanu polskiej gospodarki.Analitycy CASE podkreślają, że jedną z przesłanek ich obecnego pesymizmu jest przekonanie, że wbrew zapowiedziom rządu nie dojdzie do zacieśnienia polityki fiskalnej i deficyt sektora finansów publicznych może utrzymać się na poziomie zbliżonym do ubiegłorocznego. Ale założenia makroekonomiczne budżetu znane są od połowy ubiegłego roku. Główną przyczyną spowolnienia wzrostu jest, zdaniem analityków, restrykcyjna polityka pieniężna, która ma równoważyć zbyt luźną politykę fiskalną. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka pozytywnych zjawisk, które, wbrew pesymistom, mogą przyczynić się do szybszego wzrostu. Przede wszystkim zmniejszyły się napięcia w wymianie z zagranicą i wygląda na to, że jest to trwała tendencja. Deficyt na rachunku bieżącym wraca do poziomu bezpiecznego. Rosną także, choć nieznacznie oszczędności, co jest zrozumiałe przy wysokich stopach procentowych. Powrót do równowagi gospodarczej stwarza przesłanki do szybszego wzrostu, nawet jeżeli polityka pieniężna pozostanie restrykcyjna.Wypada natomiast zgodzić się z twierdzeniem Andrzeja Bratkowskiego, że proste możliwości szybkiego wzrostu powoli się wyczerpują. Konieczne jest przyspieszenie restrukturyzacji i zahamowanie wypływu kapitału do branż i przedsiębiorstw trwale nierentownych, zasilanych z kasy publicznej. N