Od maksimum z 29 października dolarowe indeksy MSCI naszego rynku i rynków wschodzących straciły po około 17 proc. Większe różnice widać natomiast, gdy spojrzymy w dłuższej perspektywie. Od początku 2007 r. pierwszy wzrósł o 13 proc., drugi o 20 proc., co oznacza o połowę większe zyski. W trakcie dobrej koniunktury inwestorzy generalnie martwią się tym, że zarobili mniej, niż mogli. Natomiast w czasie dekoniunktury mają poważniejszy problem - jak chronić kapitał. Ostatnie miesiące pokazały, że dywersyfikacja geograficzna, czyli posiadanie tych samych aktywów z różnych miejsc na świecie, niekoniecznie jest drogą do takiego celu.
Regionalna pułapka
Co więcej, okazuje się, że zdywersyfikowanie geograficzne portfela w nieodpowiednim momencie może pociągać za sobą dodatkowe ryzyko. Tak było choćby z zaangażowaniem na bardzo popularnych w minionym roku rynkach Brazylii, Rosji, Indii i Chin. Od połowy sierpnia do końca października minionego roku były one hitem inwestycyjnym. Zyskały w tym czasie około 60 proc., pozostawiając w tyle nie tylko całość emerging markets, ale również cieszące się wtedy dużą popularnością parkiety azjatyckie.
Po dwóch i pół miesiąca okazało się, że z tej przewagi niewiele zostało. Fala zniżkowa, jaka przetoczyła się od końca października 2007 r. do drugiej połowy stycznia 2008 r., zniwelowała różnicę w stopach zwrotu indeksu BRIC i wszystkich rynków wschodzących z około 20 pkt proc. do około 10 pkt proc. Pierwsze przez ten czas poszły w dół o blisko 40 proc., drugie o jedną trzecią. Okazało się, że realizacja zysków przybrała największą siłę właśnie na tych parkietach, które wcześniej najmocniej zyskiwały.
Od dłuższego czasu jest to swoistą zasadą. Wcześniej dała się zauważyć w przypadku rynków latynoamerykańskich. Mocniej od innych emerging markets zyskiwały do połowy lipca 2007 r. W następstwie przeceny, jaka nastąpiła w wakacje minionego roku, stopy zwrotu, jakie można było osiągnąć na rynkach latynoamerykańskich i całości rynków wschodzących, zrównały się.