Bank Pocztowy sprzedał wszystkie oferowane dziesięcioletnie obligacje podporządkowane serii P1 o łącznej wartości nominalnej 50 mln zł (nominał pojedynczego papieru wyniósł 100 zł, minimalny zapis opiewał na 50 obligacji, czyli 5 tys. zł). Oferta trwała od 23 maja do 3 czerwca.
Najdrobniejsi inwestorzy
– Jesteśmy bardzo zadowoleni z oferty, bo sprawdził się nasz nowatorski sposób prowadzenia zapisów zakładający gwarancję braku redukcji zapisu do wartości 30 tys. zł (w puli 30 mln zł – red.). Właśnie tyle wyniosła mediana zapisu, co też pokazuje, że pomysł się sprawdził. Zapisy złożyło 709 inwestorów indywidualnych. Z naszych danych wynika, że dla sporej grupy z nich była to pierwsza inwestycja w obligacje i pierwszy założony rachunek maklerski – mówi Szymon Midera, prezes Banku Pocztowego.
Przypomina, że oferowane przez Pocztowy obligacje mają najdłuższy okres zapadalności spośród dotychczasowych emisji dla inwestorów detalicznych. Przeprowadzone w tym roku emisje składały się z papierów o zapadalności maksymalnie ośmiu lat (Alior Bank), siedmiu (Getin Noble Bank), sześciu (PCC Rokita), były też oferty papierów pięcio- i czteroletnich (Kruk i Ghelamco). – Oprocentowanie jest też nieco niższe niż w poprzedzającej naszą ofertę emisji Aliora. Dlatego tym bardziej jesteśmy zadowoleni z oferty – dodaje Midera. O ile Alior sprzedał dwie transze również podporządkowanych obligacji (łącznie za 220 mln zł) z kuponem 3,25 proc. i 3 proc. ponad WIBOR 6M, o tyle Pocztowemu udało się to zrobić z kuponem 2,8 proc. (choć jego transza była wyraźnie mniejsza).
Zarząd Pocztowego podtrzymuje, że zamiarem jest wprowadzenie nowo wyemitowanych obligacji do obrotu na Catalyst najpóźniej w lipcu (zostały przydzielone inwestorom we wtorek).
– Duża liczba zapisów w naszej ofercie na najniższą możliwą wartość, czyli tylko 5 tys. zł, oraz czteroipółkrotnie niższy średni zapis niż w ofercie Aliora pokazują, że udało nam się zrealizować nasz cel – czyli dotrzeć do masowego, nie tak zamożnego jak w private bankingu inwestora indywidualnego. Duże zapisy również się u nas zdarzały, ale było ich nieporównywalnie mniej – ocenia Midera.