To głosowanie było przedstawiane jako wybór pomiędzy wojną a pokojem. – Wyborcy oparli się z sukcesem staraniom sił zewnętrznych mających na celu wpłynięcie na wynik wyborów. Tajwańczycy mają prawo do wyboru własnego prezydenta – deklarował w zeszłą sobotę, podczas wieczoru wyborczego, William Lai, nowy prezydent elekt Republiki Chińskiej (Tajwanu). Ów polityk (używający również nazwiska Lai Ching-te) był dotychczas wiceprezydentem u boku rządzącej od 2016 r. pani prezydent Tsai Ing-wen. Reprezentuje on Demokratyczną Partię Postępową (DPP), czyli stronnictwo sprzeciwiające się ewentualnej integracji Tajwanu z Chińską Republiką Ludową. Co więcej, Lai jest przedstawicielem tej frakcji DPP, która jest bardziej sceptyczna wobec Pekinu. Hsiao Bi-Khim, czyli nowa wiceprezydent elekt, była wcześniej szefową przedstawicielstwa Tajwanu w USA, a Pekin dwukrotnie nakładał na nią sankcje. Choć nic nie wskazuje obecnie, by Lai był skłonny ogłosić niepodległość Tajwanu, to decydenci z Chin kontynentalnych postrzegają go jako „separatystę”. Rozczarowaniem dla Pekinu była porażka wyborcza Hou Yu-ih, czyli kandydata na prezydenta reprezentującego partię Kuomintang. Ów kandydat i jego stronnictwo byli bowiem postrzegani jako skłonni do szukania porozumienia z ChRL. Państwo Środka nie chce, by Tajwan szedł swoją własną drogą. – Przyłączenie Tajwanu jest nieuniknione – skomentował wynik wyborów spiker w państwowej chińskiej telewizji.
Stan niepewności
– Mam nadzieję, że Chiny zrozumieją, że tylko pokój przyniesie korzyści po obu stronach cieśniny. Co więcej, globalny pokój i stabilność zależą od pokoju w Cieśninie Tajwańskiej. Mamy nadzieję, że Chiny zrozumieją sytuację, gdyż mają one też obowiązki – stwierdził Lai. Czy jego stanowisko podziela jednak też Xi Jinping, przywódca ChRL?
Z przecieków wiadomo, że Xi powiedział w listopadzie amerykańskiemu prezydentowi Joe Bidenowi, że wcześniej czy później doprowadzi do przyłączenia Tajwanu do swojego państwa. Zaznaczył przy tym, że preferuje, by reunifikacja była pokojowa i że nie ma jej szczegółowego harmonogramu. Wcześniej część amerykańskich ekspertów wskazywała, że do wojny o Tajwan może dojść przed końcem tej dekady. „Mam nadzieję, że jestem w błędzie, ale mam przeczucie, że będziemy walczyć w 2025 r.” – napisał w styczniu 2023 r. w swoim memorandum gen. Mike Minihan, szef amerykańskiego Dowództwa Mobilności Powietrznej.
Oczywiście ewentualna wojna o Tajwan byłaby potwornie kosztowna dla gospodarki globalnej. Analitycy Bloomberg Economics wyliczyli, że scenariusz, w którym doszłoby do chińskiej inwazji na tę wyspę oraz wciągnięcia USA w starcia zbrojne o nią, kosztowałby gospodarkę świata 10 bln USD. Czyli o jakieś 4 bln USD więcej niż pandemia Covid-19. Sam Tajwan mógłby stracić co najmniej 40 proc. swojego PKB, Chiny kontynentalne 16,7 proc., a USA 6,7 proc. Praktycznie zerwane zostałyby łańcuchy dostaw łączące Azję Wschodnią z Europą i Ameryką. Scenariusz mówiący natomiast o rocznej morskiej blokadzie Tajwanu przez chińską marynarkę wojenną przewidywałby straty dla gospodarki globalnej wynoszące około 5 bln USD. Spadek PKB Tajwanu wyniósłby 12,2 proc., ChRL 8,9 proc., a USA 3,3 proc.