Stolica Wielkiej Brytanii, oferująca stabilność i elastyczne prawo podatkowe , w ostatnim dziesięcioleciu stała się drugim domem rozmaitych oligarchów. Teraz próbuje ich utemperować. Życie ma im uprzykrzyć nadzór rynku finansowego.
Zresztą sami sobie są winni. W niektórych kontrolowanych przez nich firmach, zwłaszcza surowcowych, mających status spółek giełdowych doszło do skandali i konfliktów we władzach. Okazało się, że firmy publiczne, w których oligarchowie mają udziały, traktowane są jak własność prywatna, a wiodący akcjonariusze nie liczą się z innymi udziałowcami.
Na tego rodzaju skargi analityków i inwestorów zareagował nadzór proponując ograniczenie wszechwładztwa dominujących akcjonariuszy. Zachowuje się jednak ostrożnie by spłoszone zagraniczne firmy nie odfrunęły z londyńskiej giełdy, gdzie dają zarobić bankowcom, prawnikom i innym specjalistom. Udział zagranicznych emitentów w prowizjach bankowców z tytułu ofert pierwotnych (IPO) przekracza przecież połowę.
Nadzór może zaproponować, aby w spółkach, gdzie kontrolę sprawuje jeden udziałowiec w radzie nadzorczej większość stanowili niezależni dyrektorzy. Dominujący akcjonariusze mogą też mieć zakaz ingerowania w bieżącą działalność firm.
- Proponowane kroki mogą skutecznie ograniczyć kontrowersyjne praktyki w spółkach, ale mogą też spowodować, że firmy wybiorą te kierunki, gdzie reguły dotyczące IPO są łagodniejsze – wskazuje Christopher Laing, dyrektor Deutsche Banku zajmujący się rynkami kapitałowymi krajów wschodzących. Jego zdaniem konkurentami Londynu pod tym względem mogą być Hongkong, Singapur, a nawet Amsterdam i Frankfurt.