To był jeden z ulubionych projektów księcia Mohammeda bin Salmana, saudyjskiego następcy tronu. Odbywająca się już kolejny rok z rzędu konferencja Inicjatywa Inwestycyjna Przyszłości (FII), znana również jako „Davos na pustyni" miała przyciągnąć dygnitarzy i korporacyjne sławy z całego świata. Mieli być na niej obecni m.in. szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, prezes Banku Światowego, amerykański sekretarz skarbu, prezesi szeregu wielkich banków oraz innowacyjnych firm takich jak Uber. Prowadzone przez nich w salach ekskluzywnych hoteli dyskusje o przyszłości światowej gospodarki miały być wielką reklamą reformatorskiej polityki księcia Mohammeda bin Salmana, niezwykle ambitnego 33-latka, dążącego do przebudowy całego Bliskiego Wschodu. Nagle jednak okazało się, że funkcjonariusze służb specjalnych podległych temu człowiekowi, zabili w konsulacie w Istambule Jamala Khashoggiego, dziennikarza „Washington Post", który był umiarkowanie krytyczny wobec następcy tronu. Jego ciało zostało poćwiartowane na terenie placówki konsularnej, a później ukryte. Saudyjczycy najpierw mówili, że Khashoggi zaginął po wyjściu z konsulatu, później tłumaczyli się, że zginął w trakcie bójki z pracownikami tej placówki. Cały szereg dygnitarzy i korporacyjnych sław odwołał swój udział w „Davos na pustyni". Z saudyjskiej giełdy odpłynęło w ciągu tygodnia ponad 1 mld USD. Pojawiły się też liczne wezwania, by USA, Wielka Brytania i inne państwa wprowadziły sankcje wobec Arabii Saudyjskiej. Wiele wskazuje jednak na to, że silnych sankcji nie będzie. (Jak na razie wprowadzono w USA restrykcje wizowe dla 21 saudyjskich dygnitarzy podejrzewanych o związek z tą sprawą.) Natura relacji gospodarczych, politycznych i wojskowych pomiędzy Arabią Saudyjską i USA czyni taki scenariusz mało prawdopodobnym.
Strumień bogactwa
Polityczny szum dotyczący ewentualnych sankcji początkowo wywołał nerwowe reakcje w Rijadzie. Straszono m.in. nowym szokiem naftowym. – Jeśli cena ropy wynosząca 80 USD za baryłkę zdenerwowała prezydenta Trumpa, to nikt nie powinien wykluczyć jej wzrostu do 100 USD, 200 USD lub nawet dwukrotnie większego poziomu – napisał Turki Aldakhil, dyrektor saudyjskiej telewizji informacyjnej Al-Arabiya. Arabia Saudyjska to jeden z największych na świecie producent ropy naftowej. We wrześniu wydobywała 10,5 mln baryłek dziennie tego surowca, a administracja Trumpa chciałaby wzrostu tego wydobycia. Tak, by zrekompensowało ono choć w części ubytek irańskiej ropy z rynku, który da o sobie znać od listopada (w związku z amerykańskimi sankcjami). Gdyby Arabia Saudyjska postanowiła ostro zmniejszyć wydobycie, skutkowałoby to z pewnością sporą zwyżką cen ropy. Jak na razie jednak można uznać te groźby jako wielki blef. Wykorzystując ropę jako broń oraz idąc na konfrontację z Zachodem, Arabia Saudyjska przerwałaby korzystną symbiozę gospodarczą trwającą od 45 lat.
Gdy w 1973 r. Arabia Saudyjska, wraz z innymi państwami OPEC, zainicjowała wielką podwyżkę cen ropy, w odpowiedzi na amerykańskie wsparcie dla Izraela w wojnie Jom Kippur, zrobiła to tak, by zbytnio USA nie zantagonizować. Prezydent Nixon i saudyjski monarcha szybko się dogadali, że dostawy surowca dla amerykańskich sił zbrojnych nie będą zagrożone. Sporą część pieniędzy wypracowanych w wyniku „szoku naftowego" Saudowie zainwestowali zaś na Wall Street. Naftowe bogactwo posłużyło do kupowania amerykańskich obligacji rządowych, zachodniej broni i modernizowania własnego kraju, na którym zarabiały zachodnie korporacje oraz doradcy. Wchodząc w coraz bliższe relacje z USA, Saudyjczycy kupowali sobie bezpieczeństwo i w 1990 r. zgodzili się na obecność amerykańskich wojsk na swoim terytorium, w bazach zbudowanych wcześniej na potrzeby saudyjskich wojsk – zbyt słabych, by je obsadzić. Od połowy lat 70. szerokim strumieniem płynęły też do USA i Europy Zachodniej saudyjskie pieniądze na polityczny lobbing i różnego rodzaju „przysługi". Władcy z Rijadu nawiązywali bardzo przyjazne relacje z zachodnimi decydentami. Książę Bandar, długoletni saudyjski ambasador w Waszyngtonie, zyskał wiele mówiący przydomek „Bandar Bush". Fundacja Clintonów dostała od Arabii Saudyjskiej co najmniej 10 mln USD, w czasie gdy w Departamencie Stanu kierowanym przez Hillary Clinton rozgrywały się losy pozwoleń na sprzedaż dużych ilości uzbrojenia temu państwu. Gdy prezydent Donald Trump odwiedził Rijad w 2017 r., został zasypany drogimi prezentami (dostał ich 83). Wcześniej wielokrotnie robił interesy z Saudyjczykami. Np. w czerwcu 2001 r. monarchia wynajęła od niego całe 45. piętro w nowojorskiej Trump World Tower za 11,7 mln USD. W 1995 r. saudyjski finansista książę Alwaleed bin Talal wspomógł bankrutującego Trumpa, kupując od niego udziały w nowojorskim hotelu Plaza.
Saudyjczycy dają oczywiście zarobić nie tylko zachodnim politykom. Przez ostatnie dziesięć lat zawarli oni kontrakty na zakupy amerykańskiego uzbrojenia opiewające na łącznie 138,9 mld USD. W 2017 r. zadeklarowali, że w ciągu następnych kilku lat kupią jeszcze tej broni za 110 mld USD. Dom Saudów to wspaniały klient dla takich koncernów jak Lockheed Martin, Raytheon czy Boeing. Dodatkowo w latach 2001–2015 Saudyjczycy kupili według wyliczeń SIPRI europejską broń za 57 mld euro. Skorzystały na tym m.in.: brytyjski koncern BAE czy francuski Thales.
Saudyjskie pieniądze płyną też szerokim strumieniem do technologicznych startupów. Państwowy fundusz inwestycyjny z Rijadu zainwestował niedawno 3,5 mld USD w spółkę Uber oraz 1 mld USD w produkującą samochody elektryczne firmę Lucid, czyli w konkurenta dla Tesli. Wspólnie z japońskim SoftBankiem tworzony jest zaś warty 45 mld USD fundusz mający pomagać w modernizacji gospodarki pustynnego królestwa. Monarchia saudyjska obiecała też od 20 mld USD do 40 mld USD dla funduszu infrastrukturalnego zarządzanego przez Blackstone Group. – Mamy relacje z nimi oraz ich instytucjami od dekad. Postrzegamy siebie jako długoterminowych, odpowiedzialnych strażników kapitału – stwierdził Jonathan D. Gray, szef grupy Blackstone. Laurence D. Fink, prezes firmy inwestycyjnej BlackRock, zadeklarował zaś w rozmowie z CNBC, że jego spółka nie wycofałaby się z uczestnictwa w konferencji „Davos na pustyni", nawet gdyby się potwierdziło, że to saudyjski rząd kazał zabić Khashoggiego.