Nowa Zelandia uchodzi za spokojne i idylliczne miejsce do życia. Oddalone od Polski o ponad 17 tys. km wyspy zyskały ogromną popularność wraz z ekranizacją powieści J.R.R. Tolkiena. Gdy ponad 20 lat temu reżyser Peter Jackson rozpoczął poszukiwania miejsca, które mogłoby posłużyć za filmowy Hobbiton, mało kto przypuszczał, że życie mieszkańców Matamata na Wyspie Północnej na zawsze się zmieni. Pobliska farma Russella Alexandra była zupełnie nieskażona współczesnością – brak dróg czy budynków okazał się idealną scenografią dla Śródziemia. Prace nad budową Hobbitonu trwały dziewięć miesięcy w ścisłej tajemnicy i przy pomocy nowozelandzkiej armii, która pomogła wybudować m.in. drogę prowadzącą obecnie turystów na farmę. Po zakończeniu zdjęć w grudniu 2000 r. mityczny Hobbiton został częściowo zdemontowany – pozostało jedynie 17 z 39 domków.
Obecna atrakcja turystyczna to efekt wybudowania scenerii, która posłużyła do ekranizacji drugiej trylogii Tolkiena, czyli „Hobbita". Turyści mogą więc zobaczyć m.in. 44 domki hobbitów czy gospodę Pod Zielonym Smokiem, w której jest serwowane słynne hobbickie piwo imbirowe – Southfarthing. Choć wstęp na teren Śródziemia uchodzi za jedną z droższych atrakcji Nowej Zelandii (84 NZD, a więc ok. 210 zł), to chętnych nie brakuje. Sama wioska i sposób jej prezentacji jest ciekawy również dla osób, które nie są fanami twórczości Tolkiena.
Z widokiem na Mordor
Innym popularnym, choć wymagającym większego wysiłku, celem wielu podróżników jest trekking wokół Góry Przeznaczenia, która znajdowała się w Mordorze. Pierwowzór góry w niektórych scenach stanowi wulkan Ngauruhoe leżący na terenie najstarszego parku narodowego Tongariro. Chcąc podziwiać wulkan, należy udać się na prawie 20-kilometrową wędrówkę, podczas której piechurzy zobaczą nie tylko księżycowy krajobraz, ale także czerwony krater czy Szmaragdowe Jeziorka. Ta spektakularna trasa jest jednym z największych magnesów Nowej Zelandii, którą rocznie odwiedzają prawie 4 miliony turystów.
Lokalny rząd szacuje, że do 2024 r. liczba turystów zwiększy się średnio o 4,6 proc. rocznie i przekroczy 5,1 mln za pięć lat. To oznacza, że na wyspy przybędzie więcej globtroterów, niż jest stałych mieszkańców. Australijczycy pozostaną najliczniejszą grupą, jednak pod względem wydatków przegonią ich Chińczycy. Oczekuje się, że w 2024 r. wydadzą oni 3,4 mld dolarów nowozelandzkich (ok. 8,5 mld zł), podczas gdy Australijczycy ok. 3 mld. Całość wpływów od zagranicznych turystów szacowana jest na blisko 15 mld dolarów nowozelandzkich. Średnio turyści przebywają w kraju kiwi ponad 18 dni i wydają dziennie 200 dolarów (ok. 500 zł). Tak duży napływ podróżników rodzi wiele problemów dla mieszkańców, a nowozelandzki parlament uchwalił w tym roku nowy podatek dla odwiedzających ich kraj w wysokości 35 dolarów (ok. 87 zł). Władze liczą, że w ciągu pięciu lat uda się zebrać ok. 450 mln dolarów na poprawę infrastruktury oraz ochronę popularnych atrakcji.
Napięcia na rynku pracy
Niesamowite krajobrazy to tylko jedna strona medalu. Powierzchnia kraju jest większa niż Wielkiej Brytanii, podczas gdy liczba ludności ponad 14 razy mniejsza. Utrzymująca się rekordowo niska stopa bezrobocia na poziomie 3,9 proc. oznacza, że zaledwie 109 tys. osób pozostaje bez pracy. Problemem jest spadająca imigracja pracowników oraz kolejne bariery i utrudnienia nakładane przez rząd na pracodawców, którzy chcieliby zatrudnić obcokrajowców. Co więcej, niechęć Nowozelandczyków do podejmowania zatrudnienia, zwłaszcza w rolnictwie, turystyce i budownictwie, prowadzi do napięć na rynku pracy. Bank centralny szacuje, że roczna migracja netto ludności w wieku produkcyjnym spadnie w 2021 r. do 28 tys. osób z 40 tys. w ubiegłym roku i rekordowych 72,4 tys. w połowie 2017 r. Jednocześnie do 2023 r. zapotrzebowanie na pracowników tylko w sektorze budowlanym będzie wynosić ponad 50 tys. osób.