BIST 100 zyskał od początku roku ponad 8 proc. Na pierwszy rzut oka to wynik bardzo skromny. Od dołka z maja indeks ten skoczył jednak o 18,5 proc. Niewiele więc mu brakuje do wejścia w hossę. To zadziwiające, jeśli bierzemy pod uwagę to, jak wiele Turcja ma „złej prasy". W tym roku rynek turecki musiał się mierzyć z wyborami, które utwierdziły władzę prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, z obawami, że Erdogan zacznie mocniej ingerować w politykę pieniężną (co się spełniło), a także z turecką inwazją na północną Syrię i groźbą amerykańskich sankcji. Pod presją była też turecka waluta. Lira straciła wobec dolara od początku roku blisko 8 proc. W sierpniu, w czasie „błyskawicznego krachu", kurs dochodził nawet do 6,47 liry za 1 dolara, czyli poziomu z kryzysowego lata 2018 r. Później się jednak nieco ustabilizował. W połowie zeszłego tygodnia za 1 USD płacono 5,75 liry, co było poziomem podobnym jak przed październikową inwazją na syryjski Kurdystan. Od dołka z maja lira zyskała 8 proc. Do tej aprecjacji doszło, choć Bank Centralny Republiki Turcji od lipca (czyli od momentu, gdy Erdogan wymienił jego prezesa) obciął swoją główną stopę procentową o łącznie 10 pkt proc. Może więc Turcja przyciąga inwestorów swoimi wynikami gospodarczymi? Raczej nie. Średnia prognoz analityków zebranych przez agencję Bloomberga mówi, że PKB spadnie w tym roku 0,6 proc. Mimo to turecki rynek akcji radzi sobie w tym roku z jakichś powodów lepiej niż na przykład polski...
Oznaki poprawy?
– Lira i tureckie aktywa korzystały w ostatnim czasie na napływie kapitału do gospodarek wschodzących wynikającym z globalnych tendencji i poszukiwania wysokich stóp zwrotu. Napływ ten był jednak słabszy niż w przypadku Rosji czy Afryki Południowej. Pokazuje to, że inwestorzy pozostają świadomi problemów i ryzyk – mówi „Parkietowi" Bartosz Sawicki, kierownik departamentu analiz TMS Brokers.
Świadomość problemów nie wyklucza jednak dostrzegania przez inwestorów pewnych oznak poprawy. Doceniają oni to, że Turcja wyszła w drugim kwartale z technicznej recesji, mimo że rząd zmniejszył fiskalną stymulację. Wygląda też na to, że przyszły rok może być lepszy dla gospodarki tureckiej. Średnia prognoz analityków mówi o wzroście PKB wynoszącym 2,3 proc., a Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się 3 proc. Cieszyć może również hamowanie inflacji. We wrześniu wynosiła ona już „tylko" 9,3 proc. Było to co prawda związane z kursem liry (a ten efekt bazowy osłabnie w nadchodzących miesiącach), ale prognozy dla inflacji na koniec roku są rewidowane w dół. Bank centralny w sierpniu ściął swoje przewidywania z 14,6 proc. do 13,9 proc. To stało się argumentem za luzowaniem polityki pieniężnej. – Na kolejne mocne cięcie stóp procentowych pozwala szybsza, niż zakładał bank centralny, dezinflacja. Władze monetarne wykorzystały ją do silniejszego ruchu, ale w rezultacie mniej prawdopodobne staje się łagodzenie na grudniowym posiedzeniu – wskazuje Sawicki.
Czekając na wstrząsy
Największe zagrożenia dla rynku tureckiego są związane głównie z polityką zagraniczną prezydenta Erdogana i reakcją na nią innych państw. Widzieliśmy to już przy okazji ostatniego kryzysu związanego z inwazją na północną Syrię. Zaczął się on do tego, że Erdogan uzyskał 6 października, podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem USA Donaldem Trumpem, zgodę na ofensywę przeciwko kurdyjskim milicjom na północy Syrii. Trump dał ją, bo prawdopodobnie uważa, że nie ma już dłużej sensu trzymać amerykańskich wojsk na tych obszarach i mieszać się do konfliktu, w którym USA nie mają żadnego interesu. (Chciał wyprowadzić wojska z Syrii już w grudniu zeszłego roku, ale spotkał się z oporem Pentagonu. To, że taki odwrót kiedyś nastąpi sugerowała też wcześniej administracja Obamy.) Turecka ofensywa wywołała jednak gniew sporej części amerykańskiego establishmentu – zarówno republikanów, jak i demokratów. Trump pod tą presją zagroził więc nałożeniem na Turcję sankcji, które „zniszczą jej gospodarkę". Zdecydował się jednak na sankcje, które w niewielkim stopniu biły w ten kraj – podwyżkę cła na stal do 50 proc. (Turcja sprzedaje niewiele stali w USA) oraz wstrzymanie rozmów o umowie o wolnym handlu (te negocjacje i tak nie posuwały się znacząco do przodu). Później wysłał do Ankary wiceprezydenta Mike'a Pence'a, który wynegocjował z Erdoganem porozumienie rozejmowe w dużej mierze zadowalające Turcję. Po tym, gdy rozejm wszedł w życie, Trump cofnął nałożone kilka dni wcześniej sankcje.
O ile jednak amerykański prezydent nie chce specjalnie karać Turcji, o tyle spora część amerykańskiego establishmentu jest gotowa zaszkodzić władzom w Ankarze. We wtorek Izba Reprezentantów przytłaczającą większością głosów (400 do 16) przyjęła ustawę o sankcjach przeciwko Turcji. Przewiduje ona, że jeśli Ankara będzie łamała rozejm, to tureccy oficjele zostaną objęci zakazem wjazdu do USA, tureckiej armii zostanie ograniczona możliwość zakupów amerykańskiego uzbrojenia, a sankcjami zostanie też dotknięty państwowy pożyczkodawca Halkbank. Ustawa ta będzie przedmiotem debaty w Senacie. W grze jest też konkurencyjny projekt ustawy o sankcjach złożony przez republikańskiego senatora Lindseya Grahama, przewidujący m.in. restrykcje przeciwko tureckim spółkom energetycznym i sankcje na turecki państwowy dług. Problemem we wzajemnych relacjach może być też choćby to, że nowym prezesem giełdy w Stambule został Hakkan Atilla, bankier, który wcześniej przebywał w amerykańskim areszcie za łamanie sankcji nałożonych na Iran. Oczywiście ewentualne amerykańskie sankcje jedynie sprowokują Turcję do dalszego zacieśniania relacji z Rosją, Chinami oraz Iranem.