Konieczne zaciskanie pasa. O ile dziurek?
Po ogłoszeniu decyzji przez Komisję Europejską, w internecie ruszyła fala oskarżeń wobec gabinetu premiera Donalda Tuska, iż wystarczyło pół roku jego rządu, by Polska ponownie wpadła w procedurę nadmiernego deficytu. – Ale to jest w całości „zasługa” rządu PiS – ripostuje Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych. To za czasów PiS deficyt skoczył do nadmiernych poziomów, w 2023 r. sięgając 5,1 proc. PKB, choć premier Mateusz Morawiecki do ostatniej chwili przekonywał, że finanse publiczne są w świetniej kondycji.
- Historia zatoczył koło. Gdy 16 lat temu koalicja PO-PSL zaczynała władzę, przejęła od PiS budżet z reformą PIT i obniżonymi dochodami, na co nałożył się kryzys finansowy, i co skończyło się procedurą nadmiernego deficytu. Teraz nowy rząd znowu otrzymał w spadku po PiS budżet z gigantycznym wzrostem wydatków i ubytkiem w dochodach, a procedura EDP znowu rusza – komentuje Dudek.
Jego zdaniem, mimo wszystko wyznaczone przez KE ścieżka redukcji deficytu może być łagodniejsze niż ta poprzednia. – Ale nawet jeśli tak będzie, nie ma miejsca na rozluźnianie pasa. Odwrotnie, musimy go zaciskać. Może nie o kilka dziurek, może wystarczy o jedną czy dwie, ale i tak oznacza to, że ma miejsca na radykalną obniżkę podatków i składek, czy wprowadzanie nowych wydatków – zaznacza Dudek.
Czy starczy miejsca na obietnice wyborcze
- Jeszcze nie znamy wszystkich wytycznych Komisji Europejskiej. Być może w ramach nowej polityki budżetowej, wdrażanej po okresie pandemicznym, będą one dla nas trochę łagodniejsze – komentuje Marcin Mrowiec, ekspert ekonomiczny Grant Thornton. – Z drugiej strony wydaje się, że konieczne będzie dostosowanie fiskalne rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie, co oznacza, że bez wyraźnego ograniczenia wydatków czy wzrostu dochodów, jednak się nie obędzie – podkreśla ekonomista.
Jego zdaniem, nawet przy rosnącej dosyć szybko nominalnej wartości PKB, co oznacza naturalne wyrastanie z długu i deficytu, rząd będzie jednak musiał podejmować trudne decyzje. – Oznacza to co najmniej rezygnację z najbardziej kosztownych obietnic wyborczych, typu 60 tys. kwoty wolnej w najbliższych latach – zaznacza Mrowiec. Jego zdaniem można też zastanowić się nad efektywnością różnych wydatków socjalnych, wprowadzanych pod hasłem demografii czy wsparcia Polaków w trudnych czasach, przykładowo 800+.
Można zapomnieć o 60 tys. kwoty wolnej w PIT
Także zdaniem Rafała Beneckiego, głównego ekonomisty ING Banku Śląskiego, choć unijne zalecenia dla Polski nie muszą być bardzo ostre, o realizacji obietnicy podwyżki kwoty wolnej z 30 tys. zł do 60 tys. zł trzeba na razie zapomnieć.