– Teraz prefinansujemy przyszłoroczne potrzeby pożyczkowe, w tym walutowe. Tylko na początku lutego mamy 3 mld euro zapadających obligacji. Z kolei w styczniu musimy refinansować ponad 20 mld zł zapadających obligacji na rynku krajowym. Bez prefinansowania wystawiamy się na ryzyko stawania pod ścianą i konieczność zabezpieczania bieżących potrzeb na warunkach, jakie stawiają inwestorzy co do rentowności i rodzajów papierów, które chcą kupić (np. tylko krótkoterminowe bony) – mówi. Podkreśla, że 20 proc. prefinansowania to plan minimum. – Jeśli będą sprzyjające warunki rynkowe, możemy prefinansować więcej. To jest jednak tylko plan, a nie cel, który należy osiągnąć za wszelką cenę.

Wojciech Kowalczyk informuje również, że resort nie wyklucza emitowania dłuższych papierów, np. 30-letnich  – zwłaszcza że o takie papiery denominowane w euro, dolarach czy jenach pytają zagraniczni inwestorzy. – Jednak póki jest taki kształt krzywej rentowności w Polsce i na rynkach zagranicznych, rozsądne jest, żeby koncentrować się na papierach do 10, 12 lat. Gdybyśmy chcieli emitować papiery bez względu na koszt ich obsługi, to moglibyśmy w tym roku sprzedać obligacje nie tylko 30,-ale nawet 100-letnie, bo takie oferty też były – mówi wiceminister.

Pytany, czy zwiększający się udział w długu krajowym inwestorów zagranicznych nie powinien niepokoić, podkreśla, że ten udział w całości długu krajowym stanowi ok. 35 proc. i nie jest jakimś wyjątkowym w stosunku do innych państw. – W warunkach obowiązującej w państwach UE zasady swobody przepływu kapitału nie możemy wybierać inwestorów kupujących nasze obligacje czy wprowadzać reglamentacji. Nabywają je ci, którzy oferują najlepszą cenę. W ograniczonym stopniu możemy zwiększać finansowanie u krajowych inwestorów poprzez strukturę sprzedawanych obligacji, np. w tym roku sprzedaliśmy rekordową ilość obligacji zmiennoprocentowych, które kupują głównie krajowi odbiorcy.