A to drugie rozwiązanie, o którym pan wspomniał?
Mój pomysł to prywatyzacja. Tzw. sreber rodowych mamy trochę, to może warto wziąć pod uwagę sprzedaż pakietów akcji czy to firm z sektora bankowego, ubezpieczeniowego, czy też z jeszcze innych obszarów. Dzięki temu pojawiłyby się pieniądze na pokrycie różnych obietnic wyborczych. Kolejny element finansowania zapowiedzi politycznych to tymczasowe zwiększenie długu publicznego. To jednak ma sens, kiedy pieniądze idą na inwestycje, które mogą wygenerować potrzebne środki na spłatę tego długu. Kiedy to idzie na konsumpcję, to niestety nie jest to dobre rozwiązanie. W tym kontekście grozi nam w dłuższym okresie scenariusz grecki. Jeśli tego typu obietnice będziemy realizować przez najbliższych osiem–dziesięć lat, to będzie to realistyczny i groźny scenariusz, szczególnie że na świecie też szykują się niekoniecznie sprzyjające czasy.
Szanse na prywatyzację wydają się jednak niewielkie, patrząc na obecne uwarunkowania polityczne. Trzeba więc brać pod uwagę inne rozwiązania, które chyba dla złotego, obligacji czy też giełdy byłyby czarnym scenariuszem.
To prawda. Wielu ekspertów dzisiaj dziwi się w ogóle, że złoty pozostaje tak mocny, chociaż niektórzy też twierdzą, że jest zupełnie inaczej i nasza waluta jest słaba. W ostatnim czasie co prawda dług przyrastał znacznie wolniej, deficyt zmalał, ale warto zwrócić uwagę, że w tym samym czasie Niemcy przez pięć lat mieli nadwyżkę. Ich stać na to, by fiskalnie stymulować gospodarkę. My przy tak szybkim wzroście gospodarczym pozwoliliśmy sobie na deficyt, co jest dziwną sytuacją. Nie jesteśmy praktycznie w ogóle przygotowani na nadejście trudniejszych czasów. Wielu ludzi w ogóle nie zdaje sobie sprawy z ryzyka, jakie nad nami wisi, i nie jest na nie przygotowanych.
Czy to właśnie kolejne obietnice wyborcze i lokalne wydarzenia będą determinowały to co będzie się działo na naszym rynku? Na drugim biegunie mamy wydarzenia o charakterze globalnym czyli m.in. wojnę handlową czy kwestię brexitu?