Mogłaby ona zakończyć cały cykl rozpoczęty w marcu ub.r. Cykl, który wywindował oficjalny koszt pieniądza w USA do poziomu niewidzianego od 2007 r. (po majowej podwyżce stopy zrównają się z ówczesnym szczytem w przedziale 5–5,25 proc.; stamtąd już tylko kroczek dzielić je będzie od poziomu sprzed ponad dwóch dekad!).

Czy ten długo wyczekiwany „Fed pivot” może stanowić impuls dla rynków akcji? Statystyki historyczne mają lekko pozytywny wydźwięk. W poprzednich dwóch cyklach (w XII 2018 i VI 2006) S&P 500 zdołał urosnąć w obu przypadkach po ok. 19 proc. do czasu kolejnego punktu zwrotnego w polityce Fedu, czyli pierwszej obniżki stóp, jednak cieniem na tych statystykach kładzie się przypadek z 2000 r., gdy po ostatniej podwyżce (maj) indeks nie tylko już nie urósł, lecz zaczynał wkraczać w recesyjną bessę.

W obecnym cyklu sytuację bez wątpienia komplikuje fakt, że rynki za dyskontowanie „Fed pivot” zabrały się już na jesieni ub.r., korzystając z poprawiającej się sezonowości – od tej pory trwa wspinaczka indeksów giełdowych, osłabia się dolar. Po pół roku ocieplenia nastrojów można się więc zastanawiać, czy przypadkiem zmaterializowanie się „Fed pivot” nie wywoła paradoksalnie jakiejś korekty tych ruchów rynkowych na zasadzie „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”, czemu zresztą sprzyjać mogłaby pogarszająca się dla odmiany sezonowość („sell in May…”).