Techniczny poziom wsparcia, który w wypadku WIG20 można było sytuować około 2430 pkt, został co prawda na piątkowym fixingu wybroniony, jednak styl owej obrony nie wskazuje na obecność istotnych kapitałów zainteresowanych grą na zwyżkę.

Pewną nadzieją dla techników pozostaje w tej sytuacji bliskość lipcowych wsparć na indeksach amerykańskich: S&P - 1020 pkt, NASDAQ - 2090 pkt, która przy uwzględnieniu znacznego wyprzedania rynku i skrajnie pesymistycznych nastrojach może przynieść okresową poprawę notowań. To wszystko jednak ruchy bardziej istotne z punktu widzenia inwestorów aktywnych na rynku kontraktów terminowych niż uczestników rynku rozpatrujących perspektywy w średnim terminie.

Średni termin wygląda natomiast wyjątkowo szaro. Okres publikacji wyników kwartalnych, które dzięki niskiej bazie statystycznej drugiego kwartału 2009 r. dawały spółkom szansę na wykazanie się atrakcyjną poprawą zysków, minął, a kolejny, który w USA rozpocznie się dopiero za około dwa miesiące, z dużym prawdopodobieństwem już tak spektakularny nie będzie. Baza porównawcza usytuowana odpowiednio wyżej umożliwi zapewne ledwie kilkuprocentową dynamikę wyników i potwierdzi, że roczna stopa zwrotu z akcji, która na głównych rynkach zmierza w kierunku wartości tylko nieco wyższych od zera, ma jednak swoje usprawiedliwienie.

Mało spektakularny obraz notowań podpowiada również kalendarz wyborczy za oceanem. Nadzieje, że Fed, uruchamiając kolejną rundę "quantitative easing", dostarczy paliwa dla giełdy, będą zapewne odżywały przy publikacji kolejnych słabych danych makro, jednak rekordowo niskie poparcie dla prezydenta Obamy oraz ryzyko krytyki jego poczynań ze strony rosnącego w siłę ruchu Tea Party, zdają się odsuwać perspektywę zdecydowanych interwencyjnych działań rządu i Fedu przynajmniej do rozstrzygnięcia listopadowych wyborów.

Publikowane w tym tygodniu dane utwierdziły inwestorów w przekonaniu o pogorszeniu stanu amerykańskiej gospodarki. Trudno na razie mówić o nowej recesji, ale zasadne wydaje się pytanie o spowolnienie, jego głębokość i czas trwania. Oba te wymiary pozostają niewiadomą. Wszystko wskazuje więc na to, że wobec braku wsparcia dla rynku ze strony "białego rycerza", jakim był do tej pory Fed, do czasu publikacji danych pozwalających choćby wstępnie szacować skalę gospodarczego regresu rynki będą poszukiwały "usprawiedliwionego" dyskonta, które ponownie zachęcałoby do giełdowych zakupów. Osobiście sądzę, że w takim otoczeniu zakres wahań na polskim rynku, wyznaczony przez lutowy dołek i kwietniowy szczyt, nie zostanie w tym roku rozszerzony. W praktyce oznacza to odpowiednio mniej niż 10-procentowy potencjał zarówno dla zwyżek, jak i ewentualnych zniżek indeksów.