GPW podkreśla, że względu na nadchodzący start pracowniczych planów kapitałowych i przyjęte założenia strategiczne obecnie priorytetem dla niej będzie przede wszystkim wsparcie polskich spółek. – Nie rezygnujemy z ambicji poprawy warunków i dostępu do finansowania firm z regionu. Przeciwnie, dla naszego rynku wielką szansą jest pozyskanie emitentów i inwestorów z zagranicy. GPW dąży do osiągnięcia pozycji centrum, tzw. hubu, dla rozwoju i finansowania młodych, innowacyjnych firm w regionie – podkreśla Olszewska.
Zdaniem Rekowskiego dobrym źródłem zagranicznych firm mogą być mniejsze kraje z naszego regionu, takie jak Węgry czy Rumunia. – Niebawem organizujemy konferencję w Warszawie, na którą zaprosiliśmy stosunkowo duże spółki notowane na giełdzie w Budapeszcie. Aby jednak doszło do debiutu na GPW, także w ramach dual-listingu, zwykle potrzebny jest konkretny powód, taki jak emisja akcji skierowana do inwestorów z naszego rynku, co automatycznie zwiększyłoby free-float. Dobrym pomysłem mogą być też regionalne fundusze private equity mające udziały w zagranicznych spółkach, np. z Bałkanów. Tego typu inwestorzy zwykle dbają o corporate governance i znają GPW, więc mogą decydować się na wyjścia z inwestycji właśnie w ten sposób – dodaje.
Po boomie z 2011 r. na GPW mogłyby znów wchodzić firmy z Ukrainy, ale konieczna jest poprawa sytuacji gospodarczej i politycznej tego kraju. Poza tym inwestorzy mają złe doświadczenia z niektórymi ukraińskimi emitentami, takimi jak Coal Energy, KSG Agro czy Sadovaya. Ale problemy były także ze spółkami z innych krajów: Słowenii (Nova KBM), USA (CEDC), Wielkiej Brytanii (Global City Holdings).
Ryzyko jest większe
Najbardziej płynne firmy zagraniczne na GPW przyniosły zróżnicowane roczne stopy zwrotu. Dobrze wypadły m.in. MOL, IMC czy Kernel, bardzo słabo zaś Astarta czy Serinus. – Inwestowanie w spółki zagraniczne wiąże się z dodatkowymi ryzykami. Najważniejszym z nich wydaje się działanie w innej jurysdykcji. Jeśli dominująca część biznesu znajduje się poza Polską, to zmiana przepisów lokalnych może istotnie wpłynąć na działalność spółki i nie zostać tak łatwo wychwycona przez polskich inwestorów. Dodatkowo firmy zagraniczne raportują w innej walucie niż złoty – mówi Mateusz Namysł, analityk mBanku.
Jednak jedną z największych bolączek jest niska płynność. – Jednym z jej powodów jest słabe tzw. pokrycie analityczne i niewielka liczba raportów. Pomóc w tym zakresie może ogłoszony niedawno program GPW, ale także my sami planujemy zwiększyć liczbę analiz firm z regionu. Poza tym problemem dla inwestorów indywidualnych może być bariera językowa i fakt, że firmy te działają na zagranicznych rynkach, mniej znanych. Są przez to trudniejsze w monitorowaniu, a do tego dochodzi ryzyko w postaci innego prawa niż w Polsce. Warto, aby notowane na GPW zagraniczne firmy miały koneksje z naszym krajem – uważa Rekowski.
Niska płynność to pojęcie względne i wartość obrotów powinno się rozpatrywać w stosunku do wartości pieniędzy, jakie chcemy zainwestować. – Najlepiej byłoby, gdyby średnie dzienne obroty, liczone np. za ostatnie trzy miesiące, akcjami danej spółki były na tyle duże, aby pozwalały inwestorowi całkowicie zamknąć pozycję – wskazuje Namysł. Dodaje, że dostępność spółek zagranicznych ma też plusy. – Zwiększają możliwości dywersyfikacji portfela, a także umożliwiają zainwestowanie w firmy z branż, które są słabiej reprezentowane przez rodzime spółki – zaznacza.