Wydawało się, że dwucyfrowe spadki indeksu WIG20, które obserwowaliśmy podczas pierwszego uderzenia koronawirusa, szybko się nie powtórzą. Nie minęły jednak dwa lata, a czarny scenariusz znów się zmaterializował. W czwartek, po tym jak Rosja zaatakowała Ukrainę, inwestorzy znów wpadli w panikę i byliśmy świadkami masowej wyprzedaży akcji. WIG20 w pierwszych minutach handlu tracił około 5 proc., jednak szybko spadki zaczęły być dwucyfrowe. W pewnym momencie indeks największych spółek tracił ponad 12 proc. i zjechał poniżej 1800 pkt. Dwucyfrowych spadków doświadczały także mWIG40 i sWIG80. Około 30 proc. tracił indeks WIG-Ukraine. Analitycy mówią wprost: prognozowanie przyszłości to w obecnych warunkach wróżenie z fusów.
Ucieczka inwestorów
Wśród spółek z WIG20 ciężko było znaleźć takie, których akcje zyskiwałyby na wartości. Wiele traciło grubo ponad 10 proc., a outsiderem była firma LPP, która traciła nawet ponad 20 proc.
– Rozpoczęcie inwazji na Ukrainę przeniosło inwestorów w nową rzeczywistość. Rzeczywistość, w której dwucyfrowe spadki największych spółek z GPW nie budzą sprzeciwu kapitału. Chętnych do łapania spadającego noża jest niewielu, przez co ewakuacja z rynku jest utrudniona – mówi Piotr Kaźmierkiewicz, analityk BM Pekao. Tak samo utrudnione, szczególnie w obecnym otoczeniu, jest prognozowanie przyszłości.
– Putin prowadzi politykę faktów dokonanych i najbliższych kilka dni będzie kluczowych w siłowych negocjacjach. Z punktu widzenia rynku kapitałowego tąpnięcie RTS o 46 proc. i paniczna wyprzedaż na GPW, jeszcze przed rozpoczęciem sesji w USA oraz przed piątkową sesją, tworzą układ zachęcający do ograniczania ryzyka i wyprzedaży. Niestety, rozstrzygnięcie jest poza polskim rynkiem kapitałowym i określenie strefy wsparcia jest na tym etapie eskalacji wróżeniem z fusów, ponieważ przy aktualniej dynamice rynku liczy się przede wszystkim płynność i ograniczenie pozycji bez względu na poziom cenowy – mówi Sobiesław Kozłowski, dyrektor w Noble Securities.