Agencje ratingowe w ostatnich dniach mocno zdenerwowały europejskich polityków, degradując Portugalię, Irlandię oraz Grecję. – To dosyć dziwne, że rynek ratingów jest zdominowany tylko przez trzech graczy, z których ani jeden nie pochodzi z Europy. Mogą oni być uprzedzeni, jeśli chodzi o ocenianie ryzyka kredytowego w Europie – głośno rozmyślał niedawno Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Miał powód do snucia takich „teorii spiskowych”. Dzień wcześniej jeden z tych trzech pozaeuropejskich graczy obniżył aż o cztery stopnie, do poziomu „śmieciowego” rating jego ojczystej Portugalii. W jego ślady poszło jednak więcej unijnych decydentów. – Europa nie może dać się zniszczyć trzem amerykańskim firmom prywatnym. Nie powinno być tak, że kartel trzech przedsiębiorstw amerykańskich decyduje o losie całych gospodarek narodowych – grzmi Viviane Reding, unijna komisarz ds. sprawiedliwości.
Za ostrymi słowami idą czyny. Michel Barnier, komisarz UE ds. usług finansowych, zapowiedział, że 20 lipca ogłosi plan wprowadzenia zaostrzonych europejskich regulacji dla agencji ratingowych. Czy ten wybuch gniewu na agencje to jedynie próba naginania rzeczywistości przez polityków, czy też agencje rzeczywiście dały powód do ataków na siebie?
[srodtytul]Przybytki grzechu[/srodtytul]
Unijni decydenci zarzucają agencjom ratingowym eskalowanie kryzysu w strefie euro poprzez obniżki ratingów państw z peryferii eurolandu. O ile jednak cięcie ocen kredytowych państwom takim jak Grecja i Portugalia da się wytłumaczyć, o tyle dużo trudniej stwierdzić, czemu przez wiele lat miały one ratingi wyższe, niż na to zasługiwały. – Odpowiedź Brukseli na ostatnie działania agencji ratingowych jest w dużym stopniu nacechowana ironią. W czasie kryzysu krytykowała ona przecież agencje ratingowe za to, że zbyt wolno cięły ratingi. Teraz krytykuje je, że w ogóle obniżają oceny kredytowe. Poza tym myślę, że kraje takie jak Portugalia i tak mają ratingi wyższe niż zasługują – twierdzi Gabriel Sterne, ekonomista z londyńskiej firmy Exotix.
Istotnie, krytykowanie agencji za obniżki ratingów „słabych ogniw strefy euro” jest całkowicie bezpodstawne. Spółki te mają jednak dużo poważniejsze grzechy na sumieniu. Bez agencji ratingowych przecież nie byłoby kryzysu – przynajmniej takie wnioski płyną z raportu specjalnej komisji Senatu USA badającej przyczyny światowego załamania finansowego z 2008 r. Opracowanie zredagowane głównie przez przewodniczącego komisji, demokratycznego senatora Carla Levina, oskarża agencje o to, że nadawały najwyższe oceny kredytowe instrumentom finansowym nazywanym przez pracowników banków tworzących te papiery „śmieciami” i „szajsem”. W efekcie ponad 90 proc. instrumentów opartych na kredytach subprime (niskiej jakości), którym przyznano w latach 2006 – 2007 najwyższe ratingi AAA, miało później oceny kredytowe obniżone do poziomu „śmieciowego”, a inwestorzy (w tym Lehman Brothers i AIG) ponieśli na nich ogromne straty. Ustalenia senackiej komisji mówią, że agencje zdawały sobie sprawę z tego, że papiery, którym wystawiano najwyższe oceny, były bardzo ryzykowne. Ale mimo to kontynuowano ten proceder, bo za nadawanie ratingów tym papierom płaciły przecież te same banki inwestycyjne, które je tworzyły.