Bruksela idzie na wojnę z agencjami ratingowymi

Agencje stały się niemal wrogiem publicznym dla Unii Europejskiej. Zarzuca im się podsycanie kryzysu w strefie euro i uprzedzenia w stosunku do Starego Kontynentu. Choć „władcy ratingów” mają dużo na sumieniu, to te akurat zarzuty są absurdalne

Aktualizacja: 26.02.2017 19:36 Publikacja: 16.07.2011 03:30

Michel Madelain, prezes Moody’s

Michel Madelain, prezes Moody’s

Foto: Archiwum

Agencje ratingowe w ostatnich dniach mocno zdenerwowały europejskich polityków, degradując Portugalię, Irlandię oraz Grecję. – To dosyć dziwne, że rynek ratingów jest zdominowany tylko przez trzech graczy, z których ani jeden nie pochodzi z Europy. Mogą oni być uprzedzeni, jeśli chodzi o ocenianie ryzyka kredytowego w Europie – głośno rozmyślał niedawno Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Miał powód do snucia takich „teorii spiskowych”. Dzień wcześniej jeden z tych trzech pozaeuropejskich graczy obniżył aż o cztery stopnie, do poziomu „śmieciowego” rating jego ojczystej Portugalii. W jego ślady poszło jednak więcej unijnych decydentów. – Europa nie może dać się zniszczyć trzem amerykańskim firmom prywatnym. Nie powinno być tak, że kartel trzech przedsiębiorstw amerykańskich decyduje o losie całych gospodarek narodowych – grzmi Viviane Reding, unijna komisarz ds. sprawiedliwości.

Za ostrymi słowami idą czyny. Michel Barnier, komisarz UE ds. usług finansowych, zapowiedział, że 20 lipca ogłosi plan wprowadzenia zaostrzonych europejskich regulacji dla agencji ratingowych. Czy ten wybuch gniewu na agencje to jedynie próba naginania rzeczywistości przez polityków, czy też agencje rzeczywiście dały powód do ataków na siebie?

[srodtytul]Przybytki grzechu[/srodtytul]

Unijni decydenci zarzucają agencjom ratingowym eskalowanie kryzysu w strefie euro poprzez obniżki ratingów państw z peryferii eurolandu. O ile jednak cięcie ocen kredytowych państwom takim jak Grecja i Portugalia da się wytłumaczyć, o tyle dużo trudniej stwierdzić, czemu przez wiele lat miały one ratingi wyższe, niż na to zasługiwały. – Odpowiedź Brukseli na ostatnie działania agencji ratingowych jest w dużym stopniu nacechowana ironią. W czasie kryzysu krytykowała ona przecież agencje ratingowe za to, że zbyt wolno cięły ratingi. Teraz krytykuje je, że w ogóle obniżają oceny kredytowe. Poza tym myślę, że kraje takie jak Portugalia i tak mają ratingi wyższe niż zasługują – twierdzi Gabriel Sterne, ekonomista z londyńskiej firmy Exotix.

Istotnie, krytykowanie agencji za obniżki ratingów „słabych ogniw strefy euro” jest całkowicie bezpodstawne. Spółki te mają jednak dużo poważniejsze grzechy na sumieniu. Bez agencji ratingowych przecież nie byłoby kryzysu – przynajmniej takie wnioski płyną z raportu specjalnej komisji Senatu USA badającej przyczyny światowego załamania finansowego z 2008 r. Opracowanie zredagowane głównie przez przewodniczącego komisji, demokratycznego senatora Carla Levina, oskarża agencje o to, że nadawały najwyższe oceny kredytowe instrumentom finansowym nazywanym przez pracowników banków tworzących te papiery „śmieciami” i „szajsem”. W efekcie ponad 90 proc. instrumentów opartych na kredytach subprime (niskiej jakości), którym przyznano w latach 2006 – 2007 najwyższe ratingi AAA, miało później oceny kredytowe obniżone do poziomu „śmieciowego”, a inwestorzy (w tym Lehman Brothers i AIG) ponieśli na nich ogromne straty. Ustalenia senackiej komisji mówią, że agencje zdawały sobie sprawę z tego, że papiery, którym wystawiano najwyższe oceny, były bardzo ryzykowne. Ale mimo to kontynuowano ten proceder, bo za nadawanie ratingów tym papierom płaciły przecież te same banki inwestycyjne, które je tworzyły.

Powodów do krytyki agencji jest więcej. Na ratingową dyskryminację może się skarżyć część państw z naszego regionu – choć w zgodnej opinii analityków mają finanse publiczne w lepszym stanie od większości krajów Europy Zachodniej, to wszystkie mają ratingi niższe od hiszpańskiego. Nawet Estonia, która miała w zeszłym roku niewielką nadwyżkę budżetową i zaledwie 6 proc. PKB długu publicznego. – Ratingi państw Europy Środkowo-Wschodniej były szybko obniżane w 2009 r. A później, gdy sytuacja ekonomiczna regionu znacząco się poprawiła, bardzo wolno je podnoszono. Agencje są szybkie, jeśli chodzi o cięcie ratingów, ale wolne w przypadku ich podwyższania – wskazuje w rozmowie z „Parkietem” Friedrich Mostboeck, szef działu analiz w Erste Group.

Ratingową dyskryminację widać też w przypadku Chin, czyli państwa dysponującego największymi na świecie rezerwami walutowymi zbliżającymi się do 3 bln USD. ChRL ma bowiem ratingi zbliżone lub niższe zarówno od Japonii (państwa, którego dług publiczny zbliża się do 200 proc. PKB), jak też od... Hiszpanii. Pewną zemstą Chińczyków za tę dyskryminację są działania chińskiej agencji Dagong Global. Regularnie obniża ona oceny kredytowe USA i państwom Europy Zachodniej i grozi, że zmniejszy je do poziomu „śmieciowego”.

Przede wszystkim jednak agencje bardzo wolno reagują. – Reakcje agencji ratingowych są zwykle bardzo wolne. Ich komunikaty nie mówią nigdy niczego, o czym nie wie już rynek. Ale jednocześnie regulacje przykładają dużą wagę do ich ocen. To przecież od ratingu zależy, czy banki będą przyjmować dane papiery. Wyłamał się z tego ostatnio jednak Europejski Bank Centralny, zawieszając w przypadku portugalskich obligacji zasadę przyjmowania zastawu o odpowiednio wysokich ocenach kredytowych – mówi „Parkietowi” Jonathan Loynes, analityk z firmy badawczej Capital Economics.

[srodtytul]Kredytowa inkwizycja[/srodtytul]

Unia Europejska poszła już na werbalną wojnę z agencjami ratingowymi i zamierza zaostrzyć regulacje. Czego można się spodziewać po jej działaniach? Michel Barnier, unijny komisarz ds. usług finansowych, twierdzi, że jego propozycje przede wszystkim zmuszą instytucje finansowe, by w większym stopniu samodzielnie oceniały ryzyko i nie były uzależnione od opinii zewnętrznych agencji. Ponadto spółki nadające ratingi będą musiały udostępniać więcej informacji wyjaśniających ich decyzje dotyczące zmian ocen kredytowych. – Należy się spodziewać, że przepisy zostaną zaostrzone przez Brukselę tak, by zmusić agencje, aby przedstawiały dokładne raporty uzasadniające zmiany ich ratingów, tak by rynek miał większy dostęp do informacji – mówi „Parkietowi” Mirosław Bajda, dyrektor generalny polskiej agencji ratingowej EuroRating.

Ponadto w planach Barniera pojawia się pomysł stworzenia dużej europejskiej agencji ratingowej będącej konkurencją dla „jankeskiej” wielkiej trójki – Moody’s, Standard &?Poor’s oraz Fitch. Ten pomysł cieszy się popularnością wśród innych unijnych polityków, nawet tych spoza strefy euro. – Unia Europejska nie może być pozbawiona własnego, niezależnego ośrodka analitycznego, obiektywnie oceniającego sytuację gospodarczą państw członkowskich – apeluje wicepremier Waldemar Pawlak.

Problem w tym, że pomysł stworzenia euroagencji ratingowej nie jest nowy. Komisarz Barnier już ponad rok temu zapowiadał, że taka agencja „wkrótce” powstanie i jak dotąd nie ma żadnego konkretnego projektu jej działania. Ponadto, wbrew temu, co sugerują politycy z Brukseli, w Europie i poza nią istnieje wiele agencji ratingowych niezależnych od amerykańskiego kapitału. Własnych instytucji tego typu dorobiły się m.in. Nigeria, Bangladesz i Uzbekistan. Problem tylko w tym, że amerykańska wielka trójka wyprzedza konkurencję o kilka długości i kontroluje wspólnie blisko 95 proc. rynku.

– Europejscy politycy, podkreślając amerykańskie pochodzenie wielkiej trójki, zdają się wierzyć w teorię spiskową mówiącą, że amerykańskie agencje celowo chcą osłabić euro. Mimo to stworzenie europejskiej agencji ratingowej miałoby jakieś uzasadnienie – uważa Bajda.

Najciekawszy „luźny pomysł” rzucony przez Barniera dotyczy jednak możliwości wprowadzania zakazów zmian ratingów państw, które, tak jak Grecja, są ratowane przed bankructwem przez unijną pomoc. Wprowadzenie tego pomysłu w życie byłoby jednak nie zlikwidowaniem choroby toczącej te kraje, ale jedynie zbiciem nieco wadliwego termometru. Uciszenie agencji nie zakończy przecież kryzysu.

[ramka][srodtytul]Ratingi – co mówią[/srodtytul]

Litery będące oznaczeniami poziomu (albo w innej nomenklaturze stopnia) ratingu kredytowego zazwyczaj absolutnie nic nie mówią laikom. Zwłaszcza że agencje nie stosują jednolitych oznaczeń, każda z głównych firm nadających ratingi oznacza je nieco inaczej. W każdej z nich jednak potrójne A oznacza najwyższą, najbardziej wiarygodną ocenę kredytową w przypadku długoterminowych zobowiązań. (Jednakże Fitch oraz Standard & Poor’s oznaczają tę kategorię jako AAA, Moody’s natomiast jako Aaa). Taki rating posiadają m.in. USA, Francja czy Niemcy.Ratingi z grupy podwójnego A (Fitch i S&P: AA+, AA, AA-; Moody’s: Aa1, Aa2, Aa3) oznaczają duże prawdopodobieństwo, że emitent obligacji wywiąże się ze swoich zobowiązań. Pojedyncze A (Fitch i S&P: A+, A, A-; Moody’s: A1, A2, A3) oznacza, że to prawdopodobieństwo jest już mniejsze, chociaż wciąż stosunkowo wysokie.

Ostatnią grupą inwestycyjną, czyli stosunkowo pewną dla inwestorów, są oceny kredytowe oznaczone potrójnym B (Fitch i S&P: BBB+, BBB, BBB-; Moody’s: Baa1, Baa2, Baa3). Inwestowanie w papiery z ratingiem poniżej tej klasy jest już uznawane za ryzykowne. Np. banki mogą nie przyjmować tych instrumentów finansowych jako zabezpieczenia dla udzielanych przez siebie pożyczek. Podwójne oraz pojedyncze B (lub B z pojedynczym „a”) oznaczają więc oceny kredytowe nadawane mocno spekulacyjnym papierom. Ratingi z grupy C wskazują natomiast na duże ryzyko bankructwa emitenta obligacji lub nawet na jego plajtę. Grupa D oznacza już bankrutów. Najniższymi ratingami kredytowymi są: D – u Fitcha oraz w S&P oraz C w Moody’s (oznaczająca tam bankruta). [/ramka]

Analizy rynkowe
Giełdowe rekiny są coraz grubsze. Założyciel Dino odskoczył całej reszcie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Analizy rynkowe
Polski rynek wciąż zyskuje bez euforii wśród inwestorów
Analizy rynkowe
Lokomotywy z indeksu mWIG40 dały zarobić
Analizy rynkowe
Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Analizy rynkowe
Czy Trump chce wyrzucić Powella, czy tylko gra na osłabienie dolara?
Analizy rynkowe
Czy należy robić odwrotnie niż radzi Jim Cramer?