Z podziwem czytam publikacje na temat giełdy. Intryguje różnorodność informacji. Prawo gwarantuje klientowi dostęp do wielu różnych informacji na giełdzie. Na rynku sztuki nie ma takiego bogactwa informacji!
Jako dziennikarz chciałbym pisać w takim samym reżimie prawnym, w jakim działa doradca na giełdzie. Dziś dziennikarze wprost formułują rekomendacje zakupów dzieł sztuki i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje rady. Państwo nie interesuje się mądrym uregulowaniem rynku. Kto to wymusi, klienci?
Chyba nikt oprócz mnie nie publikuje przestróg dla klientów. Jednym z wielu absurdów na rynku sztuki jest to, że tzw. ekspertyzy autentyczności stale zamawiają sprzedający, zwykle właściciele obiektów. Ekspertyzę, jeśli jest konieczna, powinien zamawiać kupujący. Sprzedającemu nie zależy przecież na mnożeniu wątpliwości co do jakości obrazu (autentyczność, przemalowania itp.).
Rynek ma 30 lat, a nie ma postulowanego przeze mnie Banku Ekspertyz. Co to takiego? Po śmierci eksperta często nie jesteśmy w stanie ustalić, czy ekspertyza jest autentyczna...
Kto może być ekspertem?
Gdyby istniał Bank Ekspertyz, każdy ekspert rejestrowałby w nim wystawioną przez siebie ekspertyzę. Po latach moglibyśmy sprawdzić, czy interesujący nas dokument faktycznie został wystawiony przez konkretnego autora. Piszę o tym, ponieważ stale krążą po rynku ekspertyzy o wątpliwej autentyczności.