Cztery lata temu pierwszy raz zgłosił pan chęć wejścia do rady GPW jako niezależny przedstawiciel akcjonariuszy mniejszościowych. W zeszłym roku starał się pan o fotel prezesa giełdy, w tym roku też wysuwa pan swoją kandydaturę na oba stanowiska – a dodatkowo także pana syn Damian. Bez poparcia Skarbu Państwa nie macie szans. Po co te zabiegi?
Proszę zauważyć, że jeśli chodzi o radę giełdy, to pierwszy raz kandydata niezależnego nie zgłosiła żadna instytucja związana ze Skarbem Państwa – w zeszłym roku na niezależnych pozowali kandydaci zgłoszeni przez PKO OFE i DM PKO BP. W tym roku, oprócz mnie i syna, jest jeszcze trzeci kandydat – choć zgłoszony po terminie. Byłoby dobrze, gdyby Skarb Państwa zaczął wreszcie respektować zapis statutu GPW o reprezentancie akcjonariuszy mniejszościowych w radzie nadzorczej – albo należy go wykreślić.
Załóżmy, że pan – albo syn – trafia do rady giełdy albo obejmuje fotel prezesa. Co to da?
Chcemy być realnymi reprezentantami inwestorów we władzach GPW. Nie tylko inwestorów w sensie akcjonariuszy mniejszościowych spółki, tylko wszystkich inwestorów indywidualnych zainteresowanych lokowaniem pieniędzy na warszawskim parkiecie. Od lat interesy drobnych są najmocniej naruszane, więc trudno się dziwić, że ta grupa odwraca się od giełdy i wybiera, np. obarczone większym ryzykiem forex czy kryptowaluty, albo przenosi się na naszą Novą Giełdę. Członek rady ma możliwość postulować rozwiązania i naciskać na zarząd, a prezes – ma możliwość wdrożenia rozwiązań, które od razu poprawiłyby jakość i zwiększyły atrakcyjność giełdy.
Marek Dietl nic w tej sprawie nie robi?