Czy holdingi są widoczne w Polsce? Nadchodząca nowelizacja może dużo zmienić w ich działaniu?
Uczestnictwo spółek w grupach jest w Polsce bardzo duże, zarówno po stronie inwestorów krajowych, jak i zagranicznych. Spośród ok. pół miliona spółek kapitałowych znacznie więcej działa w grupach, aniżeli samodzielnie. Stąd waga projektu dla całego systemu gospodarczego Polski. Grupy spółek to jedno z najtrudniejszych zagadnień w prawie gospodarczym – jak uregulować ich działalność. Z perspektywy ekonomicznej – to jeden organizm, rządzi się jedną strategią, ma jedno centrum decyzyjne. Ale z perspektywy prawnej każda z tych spółek jest odrębnym podmiotem, ma własnych wierzycieli i – można twierdzić – że ma także własny interes.
Jak pan ocenia projekt ministerstwa? Będzie wsparciem dla działania holdingów na rynku, poprawi ich efektywność?
Projekt jest wyrazem niszczycielskiej filozofii w prawie spółek. Pozwala na wydawanie poleceń spółkom zależnym, które mogą doprowadzić do ich upadłości. Legalizuje też polecenia, które mogą skutkować utratą całości inwestycji wspólników i akcjonariuszy mniejszościowych. Takiego rozwiązania nie ma nigdzie nie na świecie. Doktryna Rozenblum, na którą powołują się autorzy projektu, zakłada zrównoważenie interesów grupy jako całości, czyli jednego organizmu gospodarczego, i poszczególnych jej uczestników. A więc spółka może podejmować działania dla niej negatywne, np. udzielić nieodpłatnego finansowania matce albo spółkom siostrzanym, ale w dłuższej perspektywie powinna otrzymać z tego tytułu korzyści, np. dostęp do rynków zbytu czy wsparcie logistyczne. W ostatecznym rozrachunku wszyscy wychodzą na tym lepiej.
Możliwe jest, że spółką zależną w grupie będzie spółka giełdowa. Spółka, w którą akcjonariusze zainwestowali na publicznym rynku akcji, może więc być zmuszona do wykonywania wiążących poleceń innego podmiotu. W jakiej sytuacji będą wtedy mniejszościowi udziałowcy?