Debiut „Parkietu" zbiegł się w czasie z końcówką pierwszej hossy na warszawskiej giełdzie. Dobra koniunktura trwała od wiosny 1993 r. Apogeum giełdowej gorączki była sprzedaż akcji prywatyzowanego Banku Śląskiego na początku 1994 r. Podczas debiutanckiej sesji akcje dały 13-krotną przebitkę ceny emisyjnej. Jednak mało kto mógł wtedy sprzedać akcje po tak korzystnej cenie, bo system rejestracji papierów na rachunkach maklerskich okazał się mało wydajny. Szybko się okazało, że na pierwszych rekordowych sesjach akcje zbyć mogli niemal wyłącznie pracownicy Śląskiego. Komisja Papierów Wartościowych odebrała Śląskiemu licencję na prowadzenie biura maklerskiego, a prokuratura rozpoczęła dochodzenie, czy władze banku nie dopuściły się manipulacji kursem Śląskiego na giełdzie. Była to jedna z pierwszych afer, które pojawiły się na łamach gazety.
Pierwsze numery „Parkietu", które trafiły do inwestorów, najwięcej miejsca poświęcały trwającej hossie, informując o kolejnych szczytach ustanawianych przez WIG. Euforia, jaka wówczas ogarnęła masy Polaków inwestujących swoje oszczędności na giełdzie, ustąpiła szybko miejsca zbiorowej rozpaczy. Nastąpił największy w historii polskiej giełdy krach i na warszawski parkiet zawitała pierwsza bessa. Dramat drobnych akcjonariuszy najlepiej podsumował ówczesny naczelny gazety Krzysztof Szwedzik w komentarzu po jednej ze spadkowych sesji: „Wielu z nich zainwestowało na giełdzie oszczędności swego życia i nie podejrzewam, by jeszcze raz dali się komukolwiek namówić na zakup akcji". Słowa okazały się prorocze, bo przez kilka następnych lat POK-i i sale dogrywek, gdzie do tej pory tłumnie gromadzili się drobni inwestorzy śledzący na bieżąco notowania, świeciły pustkami.
Rewolucje na GPW
Początek pierwszej bessy zbiegł się z narodzinami najbardziej rozpoznawalnego indeksu warszawskiej giełdy – WIG20. Warto przypomnieć, że gdy w połowie kwietnia 1994 r. rozpoczynano jego publikację, giełda funkcjonowała w zupełnie innej rzeczywistości niż obecnie. Sesja odbywała się trzy razy w tygodniu. Inwestorzy mieli do wyboru akcje jedynie 24 firm (dziś notowane są 462 spółki). Wówczas kapitalizacja giełdy wynosiła zaledwie 8 mld zł w porównaniu z prawie 1,2 bln zł obecnie. Przez lata aż do 2002 r. kluczową rolę w WIG20 odgrywał Elektrim, który cieszył się wyjątkową popularnością wśród inwestorów giełdowych. Zyskał dzięki temu miano cesarza spekulacji na warszawskiej giełdzie. Spółka słynęła z ogromnej zmienności notowań. Gwałtowne ruchy cen powodowały, że inwestorzy chętnie widzieli jego akcje w swoich portfelach. Elektrim pozwalał zarobić inwestorom krocie, ale potrafił też rujnować portfele giełdowych spekulantów. Spółka została jednym z głównych negatywnych bohaterów bessy z lat 2000–2002. Wówczas wartość rynkowa Elektrimu mocno spadła, a sama giełda przestała uwzględniać go w rankingu, m.in. z powodu zagrożenia upadłością, co w końcu nastąpiło w kolejnych latach. Elektrim ostatni raz figurował w składzie WIG20 we wrześniu 2002 r., a na początku 2008 spółka ostatecznie zniknęła z giełdy.