Nie wiem, czy jesteście tak jak ja podatni na samo brzmienie słów, wielu z pewnością tak. I właśnie włoski język potrafi wspaniale nazywać rzeczy, ludzi, stany świadomości, jak słynne „dolce far niente", czyli „słodkie nicnierobienie". Tak też jest z nazwami włoskich samochodów: Maserati, Lamborghini, Ferrari. Wybaczcie, ale pod tym względem bez szans są (wspaniałe skądinąd) Porsche, Aston Martin czy banalne BMW...
Historia marki z Maranello rozpoczęła się w 1929 r., gdy Enzo Ferrari, od dobrych dziesięciu lat ścigający się na torach wyścigowych i jeżdżący jako kierowca testowy, przede wszystkim w zespole Alfa Romeo, założył własny team Scuderia Ferrari. To był pierwszy krok. Wtedy jeszcze ścigał się w autach Alfa Romeo. Myśl o samochodzie własnej konstrukcji kwitła w nim długo. Przedsiębiorstwo założył w 1938 r. (i to jest oficjalna data powstania marki), a pierwszy cywilny wóz sportowy zaczął produkować dziewięć lat później. Był to model Ferrari 125 S z 12-cylindrowym silnikiem 1.5 o mocy 118 KM. Uroczy, dziś przypominający trochę powiększone autko dla dziecka.
I tak się zaczęło. Od samego początku samochody mistrza Enzo wyróżniały się wyszukanym stylem, jakością, luksusem i oczywiście osiągami. Bardzo szybko Ferrari stało się synonimem piękna i obiektem pożądania kierowców na całym świecie. Wielka też w tym zasługa zatrudnianych do projektowania nadwozi stylistów, przede wszystkim z firmy Pininfarina, ale także Scaglietti, Bertone i Vignale.
Na długiej liście zachwycających samochodów z Maranello jest Ferrari 330 produkowane w latach 1963–1968. Dostępne było jako coupé i odkryty spyder. Ten model zyskał sławę jako wóz bardzo wyrafinowany, świetny w prowadzeniu oraz pieczołowicie wykończony. Po raz pierwszy na przykład zadbano o solidne wyciszenie wnętrza. Stąd opinia, że 330 było prawdopodobnie pierwszym Ferrari, w którym można się było cieszyć muzyką z radia.
Nas interesuje dziś wersja 330 GTC z nadwoziem Pininfariny, szczególnie cenna, ponieważ powstało ich niespełna 600 egzemplarzy. Stąd ich astronomiczne ceny na rynku kolekcjonerskim. Widoczna na zdjęciach czarna piękność o czerwonym wnętrzu zmieniła niedawno właściciela za, bagatela, równowartość niemal 2 mln zł. To rocznik 1967, wyposażony w rzadko widziane w opcji fabrycznej klimatyzację i elektrycznie sterowane okna. Jego pierwszym właścicielem był niejaki pan Coppoli z Genui. Po sześciu latach auto trafiło za ocean, gdzie miało kilku właścicieli; najwięcej czasu spędziło na przyjaznej pogodowo Florydzie. Mimo wszystko w 2016 r. samochód został poddany gruntownemu remontowi mechanicznemu przez specjalistów z Ferrari Motion Products w Neenah w stanie Wisconsin. Dziś znów rwie się do pędu, jak słynny rumak w logo marki.