Na Wall Street obserwujemy duże przetasowania na rynku, które podsumować można jako przesunięcie kapitału z sektora big tech w stronę spółek o mniejszej kapitalizacji. Z kolei na warszawskiej giełdzie klimat wyraźnie się pogorszył i zmiana dotknęła wszystkie segmenty rynku. Tym samym nie tak dawna siła naszego parkietu zamieniła się we względną słabość.

Za oceanem hossa ma się całkiem dobrze, tylko obejmuje nieco inne spółki, niż to miało miejsce wcześniej. Obserwujemy bowiem długo wyczekiwaną „demokratyzację” wzrostów. Wcześniej obejmowały one bowiem głównie wąskie grono spółek o największej kapitalizacji, i to raczej z sektora technologicznego. Teraz impuls popytowy poszedł w kierunku mniejszych spółek i to z różnych sektorów. Bodźcem do tych zmian był odczyt czerwcowej inflacji, który zaskoczył pozytywnie pierwszym od czterech lat miesięcznym spadkiem. Po tych danych wrześniowa obniżka stóp została uznana za przesądzoną, a kapitał ruszył w stronę spółek o największej wrażliwości na koszt pieniądza, czyli właśnie tych mniejszych. Na poziomie głównych indeksów dostrzec można pewną zadyszkę, ale wynika ona ze sposobu ich wyliczania. Mniejsze spółki ważą po prostu wyraźnie mniej niż technologiczne giganty, więc to te ostatnie w znaczniej mierze odpowiadają za zachowanie indeksów. Zresztą gdyby spojrzeć na ważony nie kapitalizacją, lecz ceną akcji indeks DJIA, to ze stopą zwrotu lekko ponad 3 proc. od początku miesiąca jest niemalże dwukrotnie lepszy od tradycyjnego S&P 500. Hossa nie ma się więc szczególnie źle, tyle że obejmuje trochę inne spółki, niż to miało miejsce wcześniej.

Nieco inaczej wygląda sytuacja na GPW, gdzie wszystkie główne indeksy od początku miesiąca wyraźnie tracą. Najsilniej duże i średnie spółki, w przypadku których straty przekraczają już 4 proc. Małe spółki ze spadkiem o ok. 2,5 proc. na tym tle prezentują się nieco lepiej. Największe spustoszenie widać więc w tych segmentach, gdzie jest płynność i obecny jest kapitał zagraniczny. Wynika to zapewne z dwóch czynników. Pierwszy wiąże się z tzw. Trump trade, czyli pozycjonowaniem się inwestorów pod możliwą wygraną Donalda Trumpa w jesiennych wyborach prezydenckich, po tym jak jego szanse w wyścigu zwiększyły się po nieudanym zamachu. Drugi to możliwe szukanie płynności pod spodziewane duże IPO po wakacjach, co pierwszy czynnik mógł przyspieszyć. O ile więc za oceanem kapitał pozostaje na rynku i tylko na nim rotuje, o tyle z GPW niestety na chwilę obecną odpływa.