W przypadku EUR/USD zapoczątkowane jeszcze w pierwszej dekadzie grudnia z okolic 1,3365 spadki zakończyły się 12 stycznia b.r. na poziomie 1,2868, z którego rozpoczęła się kolejna fala wzrostowa, która doprowadziła do ustanowienia nowego lokalnego maksimum na poziomie 1,3409 podczas sesji 22 marca b.r. Od tego czasu notowania weszły w konsolidację ograniczaną od dołu przez poziom 1,3250.
Słabość amerykańskiej waluty w ostatnich tygodniach to w dużej mierze wynik powrotu obaw, co do przyszłości amerykańskiej gospodarki. Może się okazać, że grudniowo-styczniowy powiew optymizmu był krótkotrwały, a przedstawiane wcześniej argumenty pesymistów zaczynają się stopniowo materializować. Wszystko oczywiście kręci się wokół przyszłych działań amerykańskiego FED. Przypomnijmy, że o ile jeszcze na jesieni ub.r. inwestorzy obawiając się mocniejszego spowolnienia amerykańskiej gospodarki spodziewali się, że do pierwszej obniżki stóp procentowych dojdzie jeszcze w I kwartale 2007 r., a w całym roku będzie ich kilka, to w styczniu zaczęto mówić, o co najwyżej o jednym cięciu w końcu roku. Nie zmienia to jednak faktu, że prognozy, co do zachowania się dolara w perspektywie kolejnych miesięcy, nadal są dosyć rozbieżne. Datowana na 7 marca ankieta Reutera pokazuje, iż w perspektywie 12 miesięcy szacunki, co do kształtowania się kursu EUR/USD wahają się od 1,21 do 1,44. Prześledźmy jednak poszczególne fakty.
Podczas zakończonego 21 marca posiedzenia Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) główna stopa procentowa pozostała na poziomie 5,25 proc. Z komunikatu towarzyszącego tej decyzji usunięto jednak stałe sformułowanie mogące sugerować możliwość ewentualnej podwyżki stóp procentowych, jeżeli tego będzie wymagała sytuacja. Zastąpił je zwrot, że przyszłe decyzje będą zależały od prognoz inflacji i wzrostu gospodarczego. Tym samym przesłanie okazało się bardziej "gołębie", a inwestorzy odebrali je jako sygnał, że FED zaczyna przygotowywać się do obniżki stóp procentowych. Na rynku natychmiast wzrosły oczekiwania, iż mogłoby do niej dojść przed spodziewanym dotychczas terminem - późną jesienią. Tyle, że członkowie FOMC przyznali, że nadal obawiają się o wciąż zbyt wysoką ich zdaniem inflację, dodając, że ostatnie dane makroekonomiczne były "mieszane". Stwierdzono, że korekta na rynku nieruchomości jeszcze się nie zakończyła, chociaż podtrzymano stwierdzenie, że gospodarka amerykańska w perspektywie najbliższych kwartałów będzie się rozwijać w "umiarkowanym" tempie. Co to wszystko oznacza? Niewątpliwie FED zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że znajduje się w pewnym potrzasku - z jednej strony inflacja nie spada tak szybko jak tego wcześniej oczekiwano, a z drugiej z gospodarki napływają mieszane sygnały mogące w negatywnym scenariuszu sugerować recesję. Dlatego też dane makroekonomiczne z najbliższych miesięcy będą obserwowane ze szczególną uwagą. Chociażby też, dlatego, aby znaleźć w nich potwierdzenie, bądź zaprzeczenie pesymistycznego scenariusza nakreślonego w ostatnich tygodniach przez byłego szefa FED, Alana Greenspana. Przypomnijmy, że nie wykluczył on możliwości wystąpienia recesji jeszcze w tym roku (z 30 proc. prawdopodobieństwem), dodając, iż są sygnały, że kilkuletni cykl wzrostu zbliża się do końca. Później przestrzegł jeszcze przed ryzykiem rozprzestrzenienia się kryzysu w sektorze pożyczek hipotecznych na pozostałe obszary gospodarki. W tym kontekście interesująca była wypowiedź obecnego szefa Rezerwy Federalnej, Bena Bernanke. Prezentując okresowy raport na temat stanu gospodarki w Kongresie przyznał, że wzrosła niepewność. Natychmiast dodał jednak, że nadal podtrzymuje perspektywy jej umiarkowanego wzrostu.Kluczem może okazać się sytuacja na rynku nieruchomości, która ponownie znalazła się w centrum uwagi inwestorów w ostatnich tygodniach. W pierwszych dniach marca pojawiły się informacje o możliwościach sporych kłopotów firm udzielających pożyczek hipotecznych dla bardziej ryzykownych klientów, tzw. sektora "subprime". Wyraźnie rosnące w ostatnich latach ceny domów doprowadziły do sytuacji, w której pożyczek na ich zakup zaczęto udzielać nawet osobom, które jeszcze kilka lat temu odeszłyby z kwitkiem. Zabezpieczeniem miały być nadal rosnące ceny, a wielu pośredników szło na dodatkowe udogodnienia godząc się na przykład na spłacanie tylko odsetek przez określony czas. Kiedy na jesieni ub.r. ceny zaczęły spadać, a rosnące stopy procentowe w USA znacznie podrożyły comiesięczne raty, wielu klientów wymówiło umowy stawiając firmy pożyczkowe na skraju bankructwa. A to z kolei mogłoby zaszkodzić całemu sektorowi finansowemu. Na razie rynek uspokoiły zapewnienia dużych banków, iż sytuacja ze złymi kredytami znajduje się pod kontrolą, a także nieoczekiwany, bo 3,9 proc. m/m wzrost sprzedaży domów na rynku wtórnym w lutym. Niemniej jednak dla rynku pierwotnego zanotowano 3,9 proc. m/m spadek, a indeks nastrojów wśród pośredników nieruchomości NAHB zniżkował w marcu do 36 pkt.. Z kolei dane o liczbie rozpoczętych budów i wydanych pozwoleń w lutym były mieszane. W pierwszym przypadku zanotowaliśmy wzrost do 1.525 mln, a w drugim spadek do 1.532 mln. Przypomnijmy jednak, że w styczniu obie te wartości zanotowały spadki, w tym liczba nowych budów zmniejszyła się o ponad 14 proc. m/m. Tym samym ewentualne wrażenie stabilizacji może być złudne, w przypadku, kiedy sytuacja w sferze pożyczkowej nadal by się pogarszała. Warto pamiętać o tym, iż czasem będzie ona mieć ono coraz większy wpływ na poziom konsumpcji, czyli jednego z głównych motorów wzrostu PKB.
Kolejnym segmentem amerykańskiej gospodarki, który może w najbliższych miesiącach zaznaczyć swoją słabość jest sektor wytwórczy, chociaż odpowiada on za mniej niż 20 proc. ogółu PKB. Dosyć ciekawa sytuacja dotyczy odczytów indeksu Chicago PMI, który w lutym spadł do 47,9 pkt. (poniżej recesyjnej bariery 50 pkt.), aby w marcu gwałtownie odbić się do 61,7 pkt. Wskazania te nie zostały potwierdzone przez publikowane wcześniej indeksy New York Mfg i Philladelphia FED, które spadły w marcu odpowiednio do 1,85 pkt. i 0,2 pkt. To sprawiło, że "globalny" odczyt, czyli wskaźnik ISM po wzroście w lutym do 52,3 pkt., w kolejnym miesiącu zniżkował do 50,9 pkt. Wyraźnie wzrósł natomiast subindeks cen płaconych (do 65,5 pkt.), co pokazuje, że producenci ponoszą większe koszta za sprawą wzrostu cen energii (ropy naftowej) w ostatnich tygodniach. Pytaniem jest, czy i kiedy przeniesie się to na inflację PPI i dalej na konsumenta (CPI). Tak czy inaczej warto będzie śledzić sytuację na tym rynku w perspektywie kolejnych miesięcy.
Mieszane wskazania dawały także odczyty PKB za IV kwartał. O ile pierwszy był dosyć optymistyczny i wyniósł 3,5 proc., o tyle druga rewizja była największą od 9 lat i sprowadziła wynik do 2,2 proc. Z kolei trzeci, finalny odczyt z 29 marca b.r. wbrew prognozom pokazał wzrost PKB o 2,5 proc. Jeszcze niższy był indeks PCE Core, który wyniósł 1,8 proc. przy 1,9 proc. w drugim i 2,1 proc w trzecim odczycie. Teoretycznie, może to sugerować stopniowe wygasanie presji inflacyjnej, chociaż sygnały dotyczące odczytów CPI i PPI na razie tego wyraźnie nie potwierdzają. Nieco inaczej wygląda sfera realna gospodarki. W styczniu dynamika sprzedaży detalicznej spadła do zera, a produkcji przemysłowej była ujemna. W lutym sprzedaż wzrosła tylko o 0,1 proc. m/m, a bez uwzględnienia samochodów spadła o 0,1 proc. m/m. Z kolei produkcja przemysłowa nieoczekiwanie zwyżkowała aż o 1 proc. m/m, a wykorzystanie mocy wzrosło do 82 proc. Pytanie jednak na ile ta poprawa będzie trwała. Pesymistyczne były także informacje o deficycie handlowym Stanów Zjednoczonych, który wzrósł w styczniu do 61,45 mld USD z 59,12 mld USD po rewizji w listopadzie.