Chciałbym zacząć od małego przypomnienia. Rok temu mówił pan: kto nie sprzeda dolarów i nie kupi za to akcji, ten przegra życie. Od końca września dolar osłabił się do złotego o 5 proc., a indeksy na GPW zaczęły rosnąć: mWIG40 zyskał od października 10 proc., a sWIG80 od listopada 7,6 proc. Czy ta prognoza zaczęła się właśnie sprawdzać i oznacza, że to będzie rok hossy na GPW?
Przytoczone zdanie „ścigało" mnie przez cały rok, bo wiele osób pytało, dlaczego prognoza się nie sprawdza. Te przewidywania dotyczyły jednak kilkuletniego horyzontu, bo wynikały z długoterminowych analogii. Być może nie powinienem się wówczas tak śmiało wyrażać, choć jak na razie nie wydarzyło się nic, co by tej tezie zadawało kłam. Co więcej - to ożywienie na GPW i osłabienia na dolarze, o których pan wspomina, będą moim zdaniem kontynuowane. Spodziewam się, że wczesną wiosną WIG wyznaczy nowy rekord, a dolar będzie kosztował mniej 3,3 zł.
A co będzie później?
W tej kwestii mam pewne obawy dotyczące Wall Street. Z jednej bowiem strony jesteśmy w sprzyjającej części cyklu prezydenckiego, a z drugiej możliwa jest reelekcja Donalda Trumpa, a jak pokazuje historia – te drugie kadencje, gdzie teoretycznie prezydentom już tak nie zależy, często pokrywały się z zawirowaniami na rynkach. Przykładem krachy podczas drugich kadencji Clintona i młodszego Busha. Gdyby zawęzić perspektywę i wziąć pod uwagę tylko rok reelekcji, w którym S&P500 był na historycznym szczycie, to robi się groźniej. Po wojnie takich przypadków były cztery. W trzech o reelekcję walczył Republikanin – Eisenhower '56, Regan '84 i Bush senior '92. Ścieżki S&P500 w tych latach to małe zwyżki, rzędu 1-4 proc., a po drodze nie dzieje się nic ekstremalnego. I taka też jest moja wizja dla Wall Street na ten rok.
Może dzięki temu kapitał popłynie szerszym strumieniem z USA na rynki wschodzące?