Zeszłotygodniowe posiedzenie FOMC, decyzyjnego organu Fedu, miało nieco bardziej jastrzębi wydźwięk, niż oczekiwano na rynkach. Zapowiedź rozpoczęcia wygaszania QE w listopadzie, niezbyt zresztą konkretna, dużą niespodzianką nie była, ale już to, że to wygaszanie ma się skończyć do połowy 2022 r., było zaskakujące. To, oraz prognozy członków FOMC, sugeruje, że cykl podwyżek stóp procentowych w USA rozpocznie się już w 2022 r., a nie w 2023 r., jak się dotąd wydawało. Na rynkach finansowych niepokoju za bardzo nie widać. Normalizacja polityki pieniężnej w USA nie przerwie hossy?
Ja nie sądzę, że Fed w 2022 r. podniesie stopy procentowe. Oczywiście, wiele może się do tego czasu wydarzyć, ale mój scenariusz zakłada, że będziemy obserwować pewne spowolnienie gospodarcze. Nie będzie to spowolnienie typowe, tylko wygasanie impulsu wzrostowego, który był inspirowany bardzo ekspansywną polityką fiskalną. To będzie czynnik, który może sprawić, że Fed nie wywiąże się nawet z tych mglistych deklaracji zakończenia „dodruku", tym bardziej nie widzę więc przestrzeni, aby Fed zdecydował się na podwyżkę stóp. Pamiętajmy też, że o polityce pieniężnej Fedu decyduje przede wszystkim jego przewodniczący. To, że mediana oczekiwań członków FOMC wskazuje na podwyżkę stóp w 2022 r., wcale nie oznacza, że takie są też oczekiwania przewodniczącego. Tym niemniej samo rozpoczęcie wygaszania QE będzie miało ciekawe implikacje. Dość silną reakcję już widać na rynku długu. Fed będzie pochłaniał mniej emisji obligacji, a jednocześnie te emisje prawdopodobnie wkrótce wzrosną. Gdy Kongres zgodzi się na podniesienie limitu długu, Departament Skarbu będzie musiał zwiększyć emisje, bo nie będzie już miał żadnych rezerw. To może być źródłem „mini taper tantrum" (odniesienie do paniki na rynkach w 2013 r., wywołanej zapowiedzią wygaszenia QE – red.), akurat w momencie, gdy gospodarka będzie traciła impet.
Fed przegapił dobry moment na normalizację polityki pieniężnej?
Tak uważam. W przypadku USA też ostatni impuls fiskalny wygląda na mocno nietrafiony. Jego skutki są takie, że popyt w gospodarce jest ogromny, ale nie jest zaspokajany, bo strona podażowa nie nadąża. To z kolei prowadzi do wzrostu cen i różnych napięć w łańcuchach dostaw. Polityka Fedu jest konsekwencją tego impulsu fiskalnego, na który zresztą Powell polityków od dawna namawiał. Fed czuł się odpowiedzialny za to, żeby tę ekspansję fiskalną pomóc sfinansować, dlatego nie zacieśniał polityki wtedy, gdy mógł w ten sposób lekko zahamować eksplozję popytu. Ten moment już minął. Oczywiście, gdyby doszło do szybkiego spadku inflacji, Fed mógłby powiedzieć, że kontynuacja łagodnej polityki pieniężnej jest potrzebna. Ale inflacja prawdopodobnie nie spadnie istotnie z obecnego poziomu około 5 proc. za sprawą szoku cenowego na rynku surowców.