Polska waluta od lutego niemal nieprzerwanie się umacnia. Początkowo szło to w parze z aprecjacją euro wobec dolara. Ale ostatnio, wbrew historycznym zależnościom, złoty zyskuje wobec euro, choć euro słabnie wobec dolara. To zjawisko nietypowe. Co stoi za umocnieniem złotego, skoro nie da się go wyjaśnić globalnymi trendami?
Zarówno na rynku walutowym, jak i na GPW, widać, że od jesieni wahadło nastrojów przechyliło się od skrajnego pesymizmu w stosunku do naszego regionu do bardzo mocnego – może nawet skrajnego – optymizmu. Jesienią ub.r. kapitał globalny nas omijał ze względu na obawy o kryzys energetyczny w Europie oraz sytuację geopolityczną. Teraz wiadomo, że kryzysu w takiej skali, jak się obawiano, nie było. Europa stała się więc ulubieńcem inwestorów, a Polska, jako relatywnie duży rynek wschodzący w regionie, jest beneficjentem tych dobrych nastrojów. Rodzi się pytanie, czy globalni inwestorzy wiedzą coś o perspektywach konfliktu w Ukrainie, czego my nie wiemy, i już teraz próbują zajmować pozycje, licząc na ten pozytywny scenariusz. Bo jeśli nie, to być może ten optymizm w stosunku do polskich aktywów jest nadmierny.
Wiążesz umocnienie złotego tylko z przepływami kapitału spekulacyjnego? To, że wyraźnie poprawiło się saldo obrotów bieżących Polski, nie ma tu znaczenia?
Oczywiście, nadwyżka na rachunku obrotów bieżących nie przeszkadza w aprecjacji. Ale historyczne zależności między bilansem handlowym a kursem waluty są dość umowne. Jeśli kraj zaliczany do rynków wschodzących ma duży problem z deficytem na rachunku obrotów bieżących i trudności z jego finansowaniem, tak jak dzisiaj Turcja, to naturalnie jest to czynnik ryzyka dla waluty, który może ją chronicznie osłabiać. Ale nie ma żadnego modelowego związku nadwyżki na tym rachunku w stosunku do PKB ze zmianami kursu waluty.