Każde TFI i PTE potrzebuje agenta transferowego, który prowadziłby rejestr uczestników. Wydawać by się mogło, że skoro rynek funduszy inwestycyjnych i emerytalnych w Polsce rozwija się prężnie, również i agentów transferowych będzie przybywać. Nic bardziej mylnego. 275 mld zł aktywów obsługuje formalnie siedmiu, a w rzeczywistości dwóch agentów. Co więcej, rynek się zawęża, a nie poszerza.
Nikt nie wie, kto jest liderem
W Polsce działa siedmiu agentów transferowych. W praktyce jednak tylko dwóch liczy się na rynku: ProService Agent Transferowy oraz Obsługa Funduszy Inwestycyjnych. Niemały udział w rynku ma również Pekao Financial Services, ale to głównie za sprawą obsługi dużego Pioneer Pekao TFI. Trudno jest jednoznacznie wskazać lidera wśród agentów transferowych. Nie wiadomo, jakie kryterium oceny przyjąć. Można by wziąć pod uwagę liczbę obsługiwanych TFI, ale towarzystwo towarzystwu nierówne. Można by też za miarę przyjąć wartość aktywów, ale jak wówczas traktować fundusze zamknięte, na certyfikaty których prowadzone są oddzielne zapisy? Można by w końcu spojrzeć na liczbę klientów lub liczbę transakcji, jednak takimi danymi TFI się nie chwalą. Rynek pozostaje mało przejrzysty.
Własny agent
Fakt, że na rynku liczy się tak naprawdę dwóch graczy, stwarza pewne zagrożenia: wysokie koszty, niższa jakość usług i trudności w adaptacji do nowych warunków. Część TFI zdecydowała się na utworzenie własnego agenta transferowego. - Nam dalece nieroztropne wydało się przekazanie obsługi klienta na zewnątrz. Dzięki własnemu agentowi kontrolujemy jakość obsługi zleceń uczestników i oszczędzamy na kosztach - mówi Tomasz Korab, członek zarządu Opera TFI.