Kryzys na rynku nieruchomości w USA to w efekcie mniej pieniędzy wydanych przez Amerykanów na konsumpcję (od lat traktują swoje domy jak bankomaty, ale ostatnio coś się zacięło). Na apetycie konsumpcyjnym Amerykanów "wisi" wiele światowych gospodarek - przede wszystkim chińska. Stąd analitycy powtarzają regularnie medyczne bon mot, że kichnięcie USA to grypa w wielu innych krajach. Ciąg logiczny, oczywiście, można ułożyć bez większych problemów.
Sęk w tym, że głównym partnerem gospodarczym Polski nie są Stany, lecz Niemcy (tam gospodarka też co prawda zwalnia, ale nie w takim tempie jak amerykańska). Sytuacja gospodarcza Polski jest nadal bardzo dobra.
Wiadomo, że giełdy na świecie stanowią system coraz silniej połączonych naczyń. Na przykład korelacja między indeksem WIG20 a S&P 500 (odpowiednio: 20 i 500 największych spółek giełdowych w Polsce i USA) wynosi ok. 0,6. To jest bardzo wysoki poziom, który podczas spadków dodatkowo się podwyższa. Dlaczego tak się dzieje? "Winny" temu jest coraz szybszy obieg informacji oraz komentarzy do nich. Polski inwestor bardzo szybko dowiaduje się, że wskaźnik aktywności gospodarczej w okolicach Chicago był niższy/wyższy od oczekiwań. Taki inwestor oczywiście uznaje to za istotną informację i reaguje.
Fakt jest faktem i mamy giełdę, która w mniejszym stopniu zależy od tego, co się dzieje na naszym podwórku. Rządzą nią globalne "newsy", coraz obficiej komentowane lokalnie. To przekłada się na bardzo słabą przewidywalność sytuacji na parkiecie. Może to potwierdzać Wigometr - rodzaj zbiorowej "prognozy pogody" na giełdzie na najbliższy tydzień. Mimo że prognozują profesjonaliści, okazuje się, że skuteczność ich przewidywań jest zerowa, a rozkład trafień losowy.
Indywidualny inwestor ma jednak bardzo skuteczną broń do walki z nieprzewidywalnością rynku. Ta broń to cierpliwość. Jak powtarzają wszelkiej maści doradcy finansowi, giełda w długim okresie przynosi wyższe stopy zwrotu niż np. obligacje czy inne aktywa. Te długoterminowe stopy na rozwiniętych rynkach kształtują się na poziomie 10-12 proc. rocznie. Problem w tym, że mało kto tyle zarabia. Podejście "wpłacić i zapomnieć" jest - moim zdaniem - obce ludzkiej naturze. No chyba że weźmiemy pod uwagę osoby z zaburzeniami pamięci.