Co lepsze aktywa
Pamiętają Państwo ten dowcip? Zapewne tak, gdyż był to jeden z najlepszych. Przypomnę. W klasie pani pyta dzieci o ich idoli. Kiedy dochodzi do Jasia, ten wstaje i oświadcza, że jego idolem jest Lenin. Potem siada, wyciąga spod ławki zdjęcie i mów: Sorry, Winnetou. Business is business.Czasy się zmieniły, Lenin i Winnetou nie są już idolami młodzieży. Jednak biznes pozostał biznesem. Na rynku kapitałowym, gdzie gra się o bardzo duże stawki, nie trzeba o tym nikogo przekonywać.Pozwolą Państwo, że wrócę do felietonu o sztuce ściemniania. Opisywałem w nim działania różnych grup nacisku w związku z ogłoszonymi wezwaniami do sprzedaży akcji Morlin i Polifarbu Cieszyn-Wrocław. W obu przypadkach wezwania okazały się skuteczne.Jednak rzeczywistość płata figle. Oto Animex, który podczas batalii o Morliny głośno walczył o to, aby "polskie dzieci jadły polską szynkę", sam może zostać przejęty przez zagranicznego inwestora branżowego. Wezwanie ogłosił amerykański koncern Smithfield Food Inc.Jako ciekawostkę przypomnę, kto pierwszy wystąpił w obronie polskiego rynku mięsa, gdy Hiszpanie ogłosili wezwanie do sprzedaży akcji Morlin. Kampanię rozpoczął rzecznik prasowy Kredyt Banku. Minęły dwa miesiące i okazało się, że bank zapomniał już o tym i teraz rozważa sprzedaż posiadanych akcji Animeksu. (Aby zachować pozory, informuje, że sprzeda te akcje, o ile utrzyma obsługę bankową spółek wchodzących w skład grupy kapitałowej).W tym miejscu, drogi Czytelniku, stwierdzisz, że trywializuję. Sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Akcjonariuszami Animeksu są również inni gracze - Animpol, Józef Gierowski oraz Smithfield. Nie wiadomo, kto, z kim i o co gra; zmieniani są prezesi; ludzie przechodzą z obozu do obozu. Bank zaś jeżeli teraz zamknie pozycję, to z przyzwoitym zyskiem. Akcje obejmował w styczniu ub.r. po 6,70 zł. I dlatego masz rację. Zastanawia mnie tylko, co teraz o "polskości szynki" powiedzą rzecznik banku i rzecznik Animeksu. Tymczasem Amerykanie mogą kupić akcje Animpolu i w ten sposób przejąć kontrolę nad 30% głosów w Animeksie.W Polifarbie Cieszyn--Wrocław sytuacja nie była tak skomplikowana. Tam panowała sielanka. Po fuzji spółka miała jednego liczącego się akcjonariusza - BIG-BG. W radzie nadzorczej zasiadało trzech przedstawicieli banku; był on jej doradcą przed, w czasie i po fuzji; był również kredytodawcą, gdy nakazał umarzać akcje.Aż pewnego dnia do Polifarbu zastukał Kalon. Jak Państwo pamiętają, zarząd spółki był niechętny przejęciu nad nią kontroli. Z obecnej perspektywy widać, że popełnił poważny błąd. Zastanawiałem się na tym, na ile te wypowiedzi były własną inicjatywą prezesa, a na ile sugestiami głównego akcjonariusza, który obiecywał, że pomoże oraz że nie zostawi w potrzebie.Okazało się jednak, że Kalon już dwa lata temu próbował z bankiem negocjować odkupienie kontrolnego pakietu akcji Polifarbu. Ale wówczas myślano o fuzji, efekcie synergii i nikt nie zamierzał pozbywać się tych walorów. Dwa lata później okazało się, że dwa plus dwa daje trzy, akcje spadły, Brytyjczycy zaś ogłosili wezwanie do sprzedaży akcji. Kupili więcej i taniej.A bank? Jak Państwo pamiętają, sprzedał wszystkie swoje akcje i zaraz po tym zakończono wezwanie. To zaś należy interpretować w sposób następujący: gdy Kalon skupił więcej niż połowę, skontaktował się z BIG-iem i zasugerował, że albo bank odda swoje akcje po cenie z wezwania, albo z nimi zostanie. Wówczas ten stwierdził, że trzeba ratować pozycję. A władze Polifarbu? No cóż, "business is business". Prawdopodobnie stracą swoje stanowiska.Ale i tu rzeczywistość płata figle. Oto do banku stuka zniecierpliwiony zagraniczny inwestor. Na operacjach giełdowych BIG stracił blisko trzecią część wpływów z emisji akcji serii I. W wielu wypadkach nie ma szans na odzyskanie zainwestowanych pieniędzy. Na zwołanym NWZA ma zostać ograniczona możliwość zbycia tych akcji banku, które są własnością podmiotów zależnych. A później? Pogonią kota?
Artur Sierant