Private banking dobry tylko na wzrosty?

Klienci myślą o rezygnacji z usług nie dlatego, że ponieśli straty, ale dlatego, że nie mogli dodzwonić się do doradcy

Aktualizacja: 28.02.2017 03:48 Publikacja: 20.03.2008 14:45

Kiedy z giełdy napływały pozytywne informacje, doradca kontaktował się ze mną regularnie w sprawie nowych produktów i rekomendacji. Ale gdy zaczęły się spadki - telefon zamarł. Kilka razy starałem się w tym czasie skontaktować z moim bankiem - bezskutecznie. Nikt do mnie nie oddzwaniał - opowiada dyrektor ds. sprzedaży w firmie doradztwa personalnego, klient Noble Banku. - Tymczasem, gdy tylko giełda się odbijała, jakimś cudem telefony ożywały - dodaje z przekąsem.

- Każdy doradca ma asystentów, którzy wspierają go w koordynowaniu pracy. Nawet gdy sam doradca jest na spotkaniu i nie może odebrać telefonu od klienta, jego asystenci powinni móc zająć się sprawą - mówi Krzysztof Olszewski, rzecznik prasowy Noble Banku.

Ze stresem radę sobie sam

Właśnie brak wsparcia doradcy w nerwowym okresie jest powodem, dla którego w ostatnich miesiącach wiele osób poczuło się rozczarowanych tzw. bankowością prywatną (albo przynajmniej instytucją, która dotychczas je obsługiwała). Ich zdaniem, zabrakło rzeczy podstawowej - czyli komunikacji.

- Najbardziej zabawne jest to, że w wielu przypadkach wystarczyłaby krótka rozmowa, w czasie której przedstawiciel banku przypomniałby klientowi o założeniach, przyjętych na początku współpracy - stwierdza nasz rozmówca, klient jednego z banków. Jego zdaniem, wystarczyłyby dwa zdania o długim horyzoncie inwestowania, aby przywrócić względną równowagę. Ale nie ma w takim wypadku gorszej rzeczy niż obserwowanie, jak powierzony bankowi majątek topnieje w oczach, w połączeniu z brakiem możliwości porozumienia się z doradcą.

Załamanie na rynkach finansowych obnażyło rzeczywistą wartość private bankingu - chociażby tego, że - mimo zapewnień - doradca nie zawsze ma dla swojego klienta czas. A jeśli tego czasu brakuje w trudnych dla klienta momentach, to trudno spodziewać się, że będzie on darzył swój bank zaufaniem.

Jedno jest pewne - spotkanie z doradcą w pokoju z gustownymi tapetami i kawa (prawdziwa arabica z ekspresu, a nie rozpuszczalna) podawana w porcelanowej filiżance przestała na klientach robić wrażenie. Na znaczeniu zyskał za to profesjonalizm obsługi, jakość rekomendacji oraz poziom komunikacji. A te - niestety - pozostawiają wiele do życzenia.

Strategia szyta na miarź

Mitem okazała się również indywidualna, "szyta na miarę" strategia inwestycyjna.

- Na pierwszym spotkaniu zapewniano mnie, że na podstawie rozmowy o moich potrzebach i celach mój "osobisty" doradca przygotuje dla mnie plan inwestycyjny. Podczas jednej z późniejszych rozmów okazało się, że nie pamięta on, jak ulokowane są moje aktywa - mówi 40-letni były menedżer. - Wydaje mi się, że rekomendacje, które przedstawił mi doradca, nie były w żaden sposób dostosowane do mojej specyficznej sytuacji - dodaje. - Kilka miesięcy temu postanowiłem zrezygnować z pracy i, przynajmniej przez kilkanaście miesięcy, chcę podróżować. Poinformowałem o tym doradcę, który - ku mojemu zdziwieniu - nie zaproponował mi żadnych istotnych zmian w dotychczasowym planie inwestycyjnym. Tymczasem moja sytuacja diametralnie się zmieni, bo zamiast wpływających co miesiąc na moje konto kilkunastu tysięcy złotych, będę miał głównie wydatki - opowiada jeden z naszych rozmówców.

Wcale nie odchodzą!

Przedstawiciele instytucji finansowych są zdziwieni takimi opiniami klientów. - Nasi doradcy mają konkretne wytyczne określające, jak często powinni kontaktować się z klientami. W szczególnie niespokojnym okresie - chociażby takim, jak w ostatnich miesiącach - ten kontakt jest jeszcze bardziej wzmożony - podkreśla Krzysztof Olszewski z Noble Banku. Zwraca jednocześnie uwagę na to, że część klientów nie życzy sobie, żeby zbyt często się z nimi kontaktować.

- Różne osoby mają różne oczekiwania - przyznaje Sebastian Rheindorf-Zaorski, dyrektor Private Bankingu w Banku Pekao. - Niektórzy nie chcą, żeby pracownicy banku do nich dzwonili, bo wychodzą z założenia, że ich pieniądze są w dobrych rękach i po prostu wolą o nich nie myśleć. Inne osoby same kontaktują się z doradcą nawet kilka razy w tygodniu - wyjaśnia. Dodaje jednak, że kontakt z klientem w okresie giełdowych spadków nie jest dla doradcy rzeczą łatwą. - Niektóre osoby w takich sytuacjach reagują bardzo emocjonalnie - dodaje.

Bankowcy nie obawiają się tego, że klienci skutecznie zniechęcą się do bankowości prywatnej i będą z tych usług rezygnować. Przyznają jednak, że zawirowania rynkowe zapewne wymuszą na bankach zmiany w dotychczasowej formule usług dla osób zamożnych.

Zdaniem Daniela Ścigały, dyrektora departamentu obsługi klientów prywatnych BRE Banku, rynek private bankingu będzie ewoluował w kierunku tzw. wealth management (w tym wypadku klient powierza doradcy zarządzanie swoim majątkiem i to doradca podejmuje decyzje inwestycyjne). - Często klienci podejmują decyzje pod wpływem emocji i - na przykład -mimo że rekomenduje się im wycofanie środków z ryzykownych instrumentów w obawie przed załamaniem rynku. Tymczasem oni nie chcą takich kroków podejmować w nadziei na dalsze zyski. Profesjonaliście często łatwiej jest podejmować decyzje - uważa Ścigała.

Mocno związani

Edyta Bogacka z departamentu bankowości prywatnej Raiffeisen Banku jest zdania, że słabszy okres na giełdzie w rzeczywistości jeszcze mocniej związał klientów z bankiem. - Pogorszenie giełdowej koniunktury odstraszyło część klientów od bardziej agresywnych inwestycji, ale nie spowodowało ich rezygnacji z naszych usług. Podobny scenariusz miał miejsce wiosną 2006 r., gdy również doszło do głębszej przeceny, a klienci się od nas nie odwrócili - mówi Bogacka.

Wzburzonym klientom ochłonąć z emocji pomagają wysokie - zwykle kilkuprocentowe - progi wyjścia przypisane do poszczególnych produktów finansowych. - Kiedy chciałem zrezygnować z wykupionej polisy okazało się, że - wycofując się z umowy w ciągu dwóch lat od momentu jej zawiązania - musiałbym zapłacić 6 proc. wartości. Cóż miałem robić? Zostałem - mówi jeden z naszych rozmówców, radząc, żeby zawsze dobrze analizować warunki wyjścia z konkretnych produktów.

Ilość kontra jakość

Zdaniem ekspertów, część instytucji finansowych wpadła we własne sidła, bo - starając się przyciągnąć jak największą liczbę klientów - obniżyła wymagany próg minimalnej wartości aktywów do poziomu, przy którym utrzymanie wysokiej jakości obsługi stało się trudne.

- Na polskim rynku ciągle jeszcze mieszają się pojęcia "private banking" (usługi dla osób najbogatszych) i "personal banking" (usługi dla osób zamożnych), i to zarówno w ofercie banków, jak i w świadomości klientów - uważa Małgorzata Dominiczak-Zielińska, dyrektor departamentu Private Bankingu w Fortis Banku.

Na świecie minimalna wartość aktywów, którymi musi dysponować potencjalny klient private bankingu, to średnio 1 mln dolarów. W Polsce ten limit jest zdecydowanie niższy: aby zostać klientem Millennium Prestige wystarczy legitymować się majątkiem wartym 100 tys. zł, w Noble Banku i Banku Pekao - 500 tys. zł. Na dodatek instytucje finansowe często godzą się na obsługiwanie osób, które odpowiednio dużego majątku nie posiadają, ale "dobrze rokują" (np. mają perspektywy na odziedziczenie pokaźnej kwoty), albo - ze względu na wykonywany zawód lub swoją rozpoznawalność - są uznawane za liderów opinii w swoim środowisku. W efekcie czasem liczba klientów przypisanych jednemu doradcy jest tak duża, że nie jest on w stanie indywidualnie przeanalizować sytuację każdego z nich.

Dominiczak-Zielińska podkreśla, że w bankowości prywatnej Fortis Banku próg wejścia został ustalony na poziomie 1 mln euro (chociaż i tutaj możliwe są odstępstwa), bo dopiero przy takiej wielkości aktywów doradca może poświęcić klientowi odpowiednią ilość czasu. - Poziom oferowanych produktów i usług musi być adekwatny do stosowanego przez nas kryterium - dodaje.

W Fortis Banku liczba klientów obsługiwanych przez jednego doradcę nie przekracza średnio 20 osób, choć docelowo powinna wzrosnąć do 50. W Banku Pekao jeden doradca obsługuje około 100 osób, natomiast w Noble Banku - około 80.

Okazuje się, że na rzeczywiście zindywidualizowaną obsługę nie mają co liczyć osoby, których majątek wart jest "zaledwie" kilkaset tysięcy złotych. - Przy takich pieniądzach cały czas jest się dla banku jednym z wielu - stwierdza jeden z naszych rozmówców, zastanawiający się nad tym, czy nie zrezygnować z usług swojego banku.

Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Financial Controlling Summit
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski