Kiedy z giełdy napływały pozytywne informacje, doradca kontaktował się ze mną regularnie w sprawie nowych produktów i rekomendacji. Ale gdy zaczęły się spadki - telefon zamarł. Kilka razy starałem się w tym czasie skontaktować z moim bankiem - bezskutecznie. Nikt do mnie nie oddzwaniał - opowiada dyrektor ds. sprzedaży w firmie doradztwa personalnego, klient Noble Banku. - Tymczasem, gdy tylko giełda się odbijała, jakimś cudem telefony ożywały - dodaje z przekąsem.
- Każdy doradca ma asystentów, którzy wspierają go w koordynowaniu pracy. Nawet gdy sam doradca jest na spotkaniu i nie może odebrać telefonu od klienta, jego asystenci powinni móc zająć się sprawą - mówi Krzysztof Olszewski, rzecznik prasowy Noble Banku.
Ze stresem radę sobie sam
Właśnie brak wsparcia doradcy w nerwowym okresie jest powodem, dla którego w ostatnich miesiącach wiele osób poczuło się rozczarowanych tzw. bankowością prywatną (albo przynajmniej instytucją, która dotychczas je obsługiwała). Ich zdaniem, zabrakło rzeczy podstawowej - czyli komunikacji.
- Najbardziej zabawne jest to, że w wielu przypadkach wystarczyłaby krótka rozmowa, w czasie której przedstawiciel banku przypomniałby klientowi o założeniach, przyjętych na początku współpracy - stwierdza nasz rozmówca, klient jednego z banków. Jego zdaniem, wystarczyłyby dwa zdania o długim horyzoncie inwestowania, aby przywrócić względną równowagę. Ale nie ma w takim wypadku gorszej rzeczy niż obserwowanie, jak powierzony bankowi majątek topnieje w oczach, w połączeniu z brakiem możliwości porozumienia się z doradcą.