Z technicznego punktu widzenia można było oczekiwać, że wczorajsza sesja za oceanem przyniesie korektę wtorkowych wzrostów. Zatrzymały się one na oporze w okolicach 12 390 pkt. Służył on na przemian jako wsparcie i opór podczas trwającego od drugiej połowy stycznia trendu horyzontalnego. Za pozytywny sygnał należy odebrać powrót indeksów ponad długoterminową linię trendu wzrostowego przebiegającą w okolicach 12 300 pkt. Trudno jednak oceniać siłę obecnego impulsu wzrostowego na amerykańskim rynku. Jedynym niepodważalnym faktem są emocje, które rządzą zachowaniem inwestorów. Są one niewspółmierne do rangi informacji makroekonomicznych, jakie napływają na rynek. We wtorek stronie popytowej po rozczarowującej rynek decyzji o obniżeniu stóp przez Fed o 75 pkt bazowych pomogły nieco lepsze od oczekiwanych wyniki amerykańskich banków. Nie oznacza to jednak, że kryzys dobiegł końca. Pozostaje zatem trzymanie się żelaznej maksymy analizy technicznej mówiącej, że trend trwa dopóki, dopóty nie wystąpią mocne sygnały jego odwrócenia. Wtorkowe wzrosty takim impulsem na pewno nie są.

W przypadku indeksów europejskich można natomiast mówić raczej o ruchu powrotnym do prze-

łamanych nie tak dawno styczniowych dołków. Wczorajsze spadki potwierdzają tę hipotezę.

Nie tracą na aktualności również negatywne sygnały płynące z rynku chińskiego. W ciągu ostatniego tygodnia indeks giełdy szanghajskiej (Shanghai B-Shares) stracił ponad 10 proc. wartości, zatrzymując się dopiero na wsparciu wyznaczonym przez szczyt hossy z maja 2001 roku na poziomie 250 pkt. Oscylatory pokazują wyprzedanie rynku, istnieje zatem szansa na przynajmniej chwilowe uspokojenie nastrojów. Nie wolno zapominać, że ewentualna dalsza przecena oznaczać będzie koniec trendu wzrostowego na chińskim parkiecie. Ten sygnał może zostać odebrany przez inwestorów na rynkach wschodzących jako impuls do dalszej przeceny.