Te powiązania dobrze ilustrują sytuację, w której europejskie banki wciąż płacą cenę za błędne decyzje podjęte w euforii, która doprowadziła do globalnego kryzysu finansowego. Początki tych kłopotów przypadają na 2005 r., kiedy Detroit próbowało znaleźć sposoby na zasilenie uszczuplonych funduszy emerytalnych pracowników komunalnych, a także policjantów i strażaków. Miasto zwróciło się wtedy o pomoc do wielkiego szwajcarskiego banku UBS.
UBS, przewodząc grupie banków z całego świata, sprzedał za ponad 1,4 mld USD obligacje Detroit, znane jako „świadectwa uczestnictwa".
Duże pakiety tych papierów i innych w następnym roku trafiły do europejskich banków, które w euforycznych przedkryzysowych dniach decydowały się na śmiałe operacje z dala od krajowych rynków, by znaleźć aktywa oferujące lukratywne oprocentowanie i wyglądające na obarczone stosunkowo niewielkim ryzykiem.
Ale w minionym tygodniu Detroit złożyło w sądzie wniosek o ochronę przed bankructwem, grożącym miastu między innymi przez feralną emisję obligacji i związane z nią transakcje. Wierzycielem miasta okazał się nie tylko UBS, ale także znacjonalizowane banki w Niemczech i w Belgii. Nadal są w posiadaniu papierów, niegdyś wartych setki milionów dolarów, a dzisiaj jedynie ułamek tej kwoty, co zapewne spowoduje olbrzymie straty tych banków, ale także podatników w tych krajach i tak już boleśnie odczuwających skutki kryzysu. Sytuacja ta przypomina także, jak w czasach przedkryzysowego boomu rynki finansowe przyczyniały się do rozprzestrzeniania ryzyka po całym świecie.