Modelowo powinno być tak: w końcówce października S&P 500 ustanawia kilkumiesięczne minimum z uwagi na sezonowość i kulminację niepewności przed wyborami prezydenckimi. Co prawda w ostatnim dniu października indeks odnotował spadek z nawiązką kasujący całą miesięczną zwyżkę, ale czy to jednodniowe osunięcie wystarczy, by uznać, że z sezonowego dołka teraz czeka nas już tylko powyborcza wspinaczka?
Nie znając jeszcze wyniku wyborów za oceanem, trudno mi wypowiadać się na temat krótkoterminowych perspektyw dla Wall Street. Natomiast ze średnioterminowego punktu widzenia widać, że w październiku amerykańskie akcje zderzyły się z barierą w postaci mocno wyśrubowanych wycen. Z danych firmy MSCI wynika, że wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek odbił się z okolic poprzednich szczytów z końcówki 2021 r., najwyższych od czasów tzw. bańki internetowej z przełomu wieków.
Bez wątpienia w wycenach na Wall Street zawarta jest już duża dawka optymizmu co do polityki kolejnego prezydenta, gospodarki i zysków spółek. To zdecydowanie nie jest sytuacja taka jak przed rokiem, gdy po klasycznej sezonowej słabości wskaźnik P/E startował w górę z poziomu o prawie 20 proc. niższego niż obecnie. Ani taka jak w listopadzie 2016 r., gdy rynek najpierw obawiał się protekcjonistycznych haseł Trumpa, by po wyborach nagle zmienić zdanie i zacząć ekscytować się obietnicami obniżki podatków.