Zdaje się, że „couchsurfing” jako określenie powstał w okolicach roku 2004, kiedy Casey Fenton założył stronę internetową z ogłoszeniami o takich noclegach. Nie było to przedsięwzięcie pionierskie. „Couchsurfing” przypomniał mi genialnego Żyda z Białegostoku, Ludwika Zamenhofa, twórcę esperanto.
W środowisku esperantystów istniała książeczka. W latach 80., kiedy się z nią zetknąłem, miała formę papierowej broszury i nosiła tytuł „Pasporta Servo”. Zawierała nazwiska i adresy ludzi ze świata – esperantystów, którzy proponowali darmowe noclegi podróżującym miłośnikom tego języka. W ten właśnie sposób, poduczywszy się esperanta, w czasach studenckich po raz pierwszy pojechałem do Budapesztu i spałem w mieszkaniu Węgierki o imieniu Maria, na obrzeżach Pesztu. Maria była moją rówieśniczką i między innymi dzięki temu okazało się, że esperanto nie jest niezastępowalnym środkiem porozumiewania się.
Reszta tego felietonu nie będzie ani o esperanto, ani o Budapeszcie pod koniec lat 80., ani – co oznajmiam z żalem – o Marii. Reszta felietonu może być nawet trudna do przeczytania. Tak jest z reguły wtedy, gdy czytamy zapis tego, jak mówimy.
W tym przypadku – jak rozmawiamy na rynku finansowym. Esperanto w postaci języka angielskiego dokonało inwazji. Teraz już nieodwołalnie, bo w latach 90. można się było łudzić, że nasycenie języka biznesowego i finansowego anglicyzmami to wczesnokapitalistyczna maniera. Całkiem zrozumiała w kraju jeszcze kilka lat wcześniej pogrążonym w zupełnie innym ustroju.
Internet, „social media” (rzadko się słyszy: media społecznościowe) tylko umocniły ten żargon. Jest wszechobecny. Spółka przeprowadziła „IPO”. Kiedyś zrobi ofertę, będąc już spółką notowaną, a zatem pozyska kapitał przez „SPO”. Tymczasem prezes dostał takiego „esopa”, że dech zapiera w piersi.