Porozmawiaj ze mną, a powiem ci, kim jesteś

Czytając o podróżowaniu, zobaczyłem wyraz „couchsurfing”. Z kontekstu jego znaczenie było jasne, ale na wszelki wypadek sprawdziłem. To dosłownie „surfowanie po kanapach”, czyli spanie za darmo u kogoś.

Publikacja: 28.10.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po pro

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po prostu to zrobić"

Foto: materiały prasowe

Zdaje się, że „couchsurfing” jako określenie powstał w okolicach roku 2004, kiedy Casey Fenton założył stronę internetową z ogłoszeniami o takich noclegach. Nie było to przedsięwzięcie pionierskie. „Couchsurfing” przypomniał mi genialnego Żyda z Białegostoku, Ludwika Zamenhofa, twórcę esperanto.

W środowisku esperantystów istniała książeczka. W latach 80., kiedy się z nią zetknąłem, miała formę papierowej broszury i nosiła tytuł „Pasporta Servo”. Zawierała nazwiska i adresy ludzi ze świata – esperantystów, którzy proponowali darmowe noclegi podróżującym miłośnikom tego języka. W ten właśnie sposób, poduczywszy się esperanta, w czasach studenckich po raz pierwszy pojechałem do Budapesztu i spałem w mieszkaniu Węgierki o imieniu Maria, na obrzeżach Pesztu. Maria była moją rówieśniczką i między innymi dzięki temu okazało się, że esperanto nie jest niezastępowalnym środkiem porozumiewania się.

Reszta tego felietonu nie będzie ani o esperanto, ani o Budapeszcie pod koniec lat 80., ani – co oznajmiam z żalem – o Marii. Reszta felietonu może być nawet trudna do przeczytania. Tak jest z reguły wtedy, gdy czytamy zapis tego, jak mówimy.

W tym przypadku – jak rozmawiamy na rynku finansowym. Esperanto w postaci języka angielskiego dokonało inwazji. Teraz już nieodwołalnie, bo w latach 90. można się było łudzić, że nasycenie języka biznesowego i finansowego anglicyzmami to wczesnokapitalistyczna maniera. Całkiem zrozumiała w kraju jeszcze kilka lat wcześniej pogrążonym w zupełnie innym ustroju.

Internet, „social media” (rzadko się słyszy: media społecznościowe) tylko umocniły ten żargon. Jest wszechobecny. Spółka przeprowadziła „IPO”. Kiedyś zrobi ofertę, będąc już spółką notowaną, a zatem pozyska kapitał przez „SPO”. Tymczasem prezes dostał takiego „esopa”, że dech zapiera w piersi.

Nie mają tak dobrze start-upy. Te stale robią „fundraisingi”, „term-sheety”, a jak w ogóle nie idzie, to „pivoty”. I muszą przy tym uważać, by nie popsuć „cap table”, bo co się w tej materii zrobi pochopnie za młodu, to skomplikuje przyszłość.

Czasem sięgają po „crowdfunding” (o ile on jeszcze w Polsce istnieje, na co jest niewiele dowodów). Ale to, że mówimy „crowdfunding”, względnie „equity crowdfunding” (notabene, nawet w takich skromnych kampaniach warto pokazać „equity story”), nie powinno być powodem do zażenowania. Nawet Francuzi, słynący z ochrony swego języka, poddali się lingwistycznej nawałnicy. Co prawda czasem zdarzy się przeczytać o „financement participatif” (nieprecyzyjne, bo każde finansowanie przez „equity” jest „partycypacyjne”), ale króluje co innego. Patrzę w tym momencie ma moją półkę z książkami i widzę tytuł: „Le guide du crowdfunding”.

Wiadomo też, że „start upom” chodzi nie tylko o pieniądze, ale i o „smart money”. Zwykle taka deklaracja pojawia się w rozmowach z inwestorami i niekiedy w „pitch deckach”. Każda firma, a już na pewno każda wczesnego etapu („early stage”), sporządza „pitch deck”. Niby można by powiedzieć, że to „prezentacja inwestorska” (trochę niefortunnie brzmi, bo to jest „dla” – inwestorów – a nie ich autorstwa), ale „pitch” jest bardziej wyraziste, bo podkreśla element, pardon, solicytacji.

„Pitchować” trzeba mieć do kogo. Bardzo często ta droga przez mękę zaczyna się od tego, że ktoś nam zrobi „intro”. Może potem z tego być „lead”, chociaż „leady” bardziej funkcjonują w sprzedaży usług. Nie zawsze biorą się z „intro” – czasem są efektem „cold calla”. A gdy już namierzyliśmy zainteresowanego, trzeba się umawiać na spotkanie „w realu” lub „na calla”, ewentualnie „na telco”. Zwykle, gdy nad procesem czuwa doradca transakcyjny, robi się to metodycznie, kierując się najpierw „long listą”, a potem „short listą”.

Mamy poza tym „crowdsourcing”, „outsourcing”, „private equity”, „AI”, „deal flow”, „IR” (są co prawda „relacje inwestorskie”, ale jeszcze nie słyszałem, by w skrócie ktoś powiedział „eRI” zamiast „aJaR”).

Obraz nie jest jednak jednostronny. Bo na przykład kiedy rozmawiamy o sytuacjach transakcyjnych, to używamy obrazowego określenia, że inwestorzy sypnęli akcjami. Czy raczej – że wysypali akcje. A najbardziej kanoniczne użycie jest takie, że ktoś konkretny wysypał akcje. Zazwyczaj ze skutkiem mało przyjemnym dla innych inwestorów.

Mamy też naszą polską zwałkę. A także wałek. Czyżbyśmy więc w odniesieniu do sytuacji niekoniecznie sprawiających wszystkim radość objawiali większą inwencję, nie polegając na angielszczyźnie? Trudno tu coś powiedzieć na pewno, bo na przykład akcje nie tylko sprzedaje się na krótko, lecz co najmniej równie często „szortuje”. A tych, co „szortują”, niespecjalnie się przecież lubi, bo grają na spadki, czyli na straty innych inwestorów, tych nieszortujących.

A co z „giełdą”? Tu niespodzianka. To słowo pochodzi z języka dolnoniemieckiego, od wyrazu „gilde”. Język dolnoniemiecki jest, a raczej był, pochodną staroskandynawskiego. Czyli można powiedzieć, że Niemcy (przy współudziale bliżej nieokreślonych ludów północy) sprzedali nam „giełdę”, a sami posługują się łacińską „bursą”. Stąd Deutsche Börse nazywa się tak, a nie inaczej. Włosi mają Borsa Italiana w Mediolanie, a Hiszpanie Bolsas y Mercados Españoles w Madrycie.

Tylko Francuzi się zmodernizowali, nazywając współczesną nam giełdę Euronextem.

Czy to by było na tyle? O nie. Sądzę, że język angielski i w biznesie, i w finansach nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Felietony
Paradoks komunikacyjny
Felietony
Bądź gotowy do rozliczeń
Felietony
Pola konfliktów między interesami TFI a klientami
Felietony
Listing Act niejedno ma imię
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. z najlepszą usługą wymiany walut w Polsce wg Global Finance
Felietony
Prognozy Saxo Banku mogą się (częściowo) sprawdzić
Felietony
Wspólny manifest rynkowy