Już tydzień później nastroje pogorszyły się jednak z całkiem innego powodu. Pojawił się problem SVB (Silicon Valley Bank), czyli banku, który obsługiwał 45 proc. amerykańskich start-upów. Potem doszedł kolejny bank, czyli Signature Bank. W końcu nabrzmiał problem Credit Suisse.
Bank SVB ostatecznie upadł w piątek, 10 marca. Powstał ciąg przyczynowo–skutkowy. Małe firmy przestraszone tym, że nadciąga spowolnienie gospodarcze, a może nawet recesja, rzuciły się po swoje depozyty, bo potrzebowały gotówki. Bank musiał sprzedawać kupione drogo obligacje (wtedy, kiedy rentowności były bliskie zeru), czym doprowadził do strat (około 2 mld USD). To zaś doprowadziło do jego upadku. W normalnej sytuacji bank przetrzymałby obligacje do dnia zapadalności, otrzymałby nominalną wartość, po której je kupował plus odsetki. Sytuacja jednak normalna nie była.
Sektor mniejszych banków w USA to 97 proc. liczby banków (4,5 tys.), a aktywa to 14 proc. całego sektora (około 3,5 biliona USD – naszego biliona, nie amerykańskiego). Duże banki amerykańskie nie były zagrożone, ale małe, lokalne banki mogły przeżyć „bank run” i chyba go częściowo przeżywały, bo duże banki odnotowały lawinowy napływ nowych klientów – wycofywali kapitały z małych banków i przenosili do tych „za dużych, żeby upaść”.
Wynikiem tych wydarzeń były spadki indeksów („when in doubt sell out”), przecena sektora bankowego, spadek rentowności obligacji oraz wzrost ceny złota. Działania regulatorów były natychmiastowe. FDIC (ubezpiecza depozyty do 250 tys. USD) i Fed w trakcie weekendu stworzyli warunki dla zabezpieczenia wyższych depozytów w dwóch zagrożonych bankach. Upadek SVB i Signature Bank pociągnął jednak wyzerowanie wartości ich akcji i obligacji.
Koalicja średnich banków w USA natychmiast wystąpiła z propozycją zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim depozytom (bez limitu) na okres dwóch lat. Zaczęto też mówić o zwiększeniu poziomu zabezpieczenia dla wszystkich banków – senator Elizabeth Warren mówiła o gwarancjach na poziomie 1 miliona dolarów. To na chwilę uspokoiło nastroje, chociaż rozbudziło też głosy niezadowolonych, bo rodziło coś, co Amerykanie nazywają „moral hazard” („pokusa nadużycia”).