Branża maklerska od wielu lat powtarza, że nasza giełda jest stosunkowo droga. W końcu tezy te poparte zostały raportem MF i UKNF. Czujecie z tego powodu satysfakcję?
Bardzo dobrze, że ten raport powstał. Jest to prawdopodobnie jeden z najlepszych dokumentów na temat kosztów rynku kapitałowego w ostatnich latach. Te koszty też ujęte są w dobrej perspektywie. Trzeba bowiem jasno powiedzieć, że nie są one kluczową barierą rozwoju rynku. O kosztach też należy rozmawiać w odpowiedniej perspektywie, ale też trzeba mieć świadomość, że jest to jednak ważny element. I nie chodzi tu o naszą satysfakcję na temat tego, że mieliśmy rację. Uważamy, że jest pole do zmniejszenia kosztów, wsparcie branży maklerskiej, co byłoby dobre dla polskiego rynku kapitałowego. Proszę zwrócić uwagę, że branża maklerska od wielu lat ponosi stratę z działalności podstawowej. Z drugiej strony instytucje infrastruktury rynku kapitałowego, które tak naprawdę głównie koncentrują obrót, mają rosnące zyski. Pula pieniędzy nie jest więc właściwie „dzielona” i ma wpływ na kondycję krajowej branży maklerskiej, a to właśnie ona obsługuje głównie krajowych inwestorów i polskie spółki w zakresie pozyskiwania kapitału.
Jakie są praktyczne konsekwencje obecnych kosztów infrastruktury rynkowej dla całego rynku?
Przede wszystkim jest to mniejsze pokrycie analitycznej, które przekłada się na zainteresowanie spółkami. Brokerzy z pieniędzy, które mają od inwestorów pokrywają koszty stałe, koszty regulacyjne czy też właśnie koszty analiz. Obecnie na główny rynku mamy notowanych ponad 400 spółek. Z tego połowa ma tylko pokrycie analityczne. W wielu przypadkach daną spółką zajmuje się jeden, maksymalnie dwóch analityków. To zdecydowanie za mało. Odpowiednie pokrycie analityczne jest podstawą efektywności rynku, ale też bazą informacyjną, która buduje zainteresowanie inwestorów rynkiem. Drugi ważny element to kwestia płynności. Wejście i wyjście z naszego rynku jest droższe. Nie porównujmy się chociażby z giełdami, które nie mają znaczenia z punktu widzenia dużych inwestorów zagranicznych. To może służyć jedynie poprawie samopoczucia. Punktem odniesienia jest giełda turecka, która dla zagranicznych podmiotów jest w tej samej grupie rynków co GPW. Rynek turecki jest natomiast cztery razy tańszy niż nasz.