Indeks MSCI Emerging Markets, obejmujący akcje z 21 rynków wschodzących, zniżkował wczoraj po raz piąty z rzędu. To jego najdłuższa passa spadkowa w tym roku. W efekcie, w stosunku do akcji z rynków dojrzałych, wyceny walorów z rynków wschodzących stały się najtańsze od początku hossy.
Wskaźnik cena do zysków prognozowanych na ten rok dla spółek z MSCI EM wynosi dziś 10,7, podczas gdy dla spółek z analogicznego indeksu rynku dojrzałych, MSCI?World, jest to niemal 13,2.
Chiny powodem przeceny
Różnica w wycenach spółek z tych indeksów sama w sobie nie jest niczym nietypowym. Akcje z młodych rynków, uważane przez inwestorów za nieco bardziej ryzykowne, z reguły są notowane z pewnym dyskontem wobec akcji z rynków dojrzałych. Ale dyskonto to sukcesywnie malało i w ostatnich pięciu latach różnica między wskaźnikami C/Z (opartymi na prognozowanych zyskach) dla indeksów MSCI World i MSCI EM wynosiła średnio niespełna 1,4. Obecna rozbieżność, wynosząca 2,5, jest najwyższa od 18 lutego 2009 r., czyli mniej więcej od dna bessy na światowych giełdach.
Źródła pogorszenia koniunktury na wschodzących rynkach akcji analitycy doszukują się głównie w Chinach. To liczne oznaki słabnięcia tamtejszej gospodarki sprawiły, że MSCI EM – po osiągnięciu na początku marca siedmiomiesięcznego maksimum – zaczął zniżkować. Największe wrażenie na inwestorach wywarło obniżenie przez Pekin prognozowanego na ten rok tempa wzrostu gospodarczego z 8 do 7,5 proc. oraz lutowy, największy od dekady, deficyt handlowy Chin.
15 proc. tyle, mimo ostatniej zadyszki, zyskał od początku roku indeks MSCI EM. Po raz ostatni tak dobrze rozpoczął rok 1992