Zyskaj pełen dostęp do analiz, raportów i komentarzy na Parkiet.com
Aktualizacja: 14.11.2018 15:30 Publikacja: 14.11.2018 15:30
Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek
Nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę, że największe publiczne oferty na GPW były ofertami prywatyzacyjnymi. Wystarczy wspomnieć megaoferty PZU, PGE, PKO BP, JSW czy Taurona. Po wprowadzeniu takich spółek na giełdę tylko nieliczne zostały do końca sprywatyzowane (Telekomunikacja Polska, Bank Śląski, BGŻ) i wciąż największe notowane w Warszawie spółki są w większości kontrolowane przez państwo. Ostatnio nawet ich liczba wzrosła i obecnie 12 firm z WIG20 zależnych jest pośrednio lub bezpośrednio od państwa (a więc i polityków). Biorąc pod uwagę wagę, w WIG20 państwowe spółki stanowią aż 74 proc. Pod względem kapitalizacji indeksu blue chips odsetek ten wynosi prawie 71 proc. Pięć największych pod względem free-floatu spółek w tym indeksie to właśnie firmy państwowe: PKO BP, Orlen, PZU, Pekao, KGHM, które łącznie mają aż 55 proc. wagi. Zatem nie dość, że WIG20 nie oddaje struktury polskiej gospodarki, to w dodatku zaburzona jest struktura właścicielska. I stan ten szybko się nie zmieni, bo debiutów na GPW jest bardzo mało, ten rok pod tym względem jest jednym z najsłabszych w historii (i sytuacja się nie poprawi, dopóki nie podniosą się wyceny, a o to może być trudno, biorąc pod uwagę problemy z krajowym popytem i jednak ograniczony wpływ PPK). Z powodu m.in. niskich wycen i rosnących wymogów regulacyjnych dla spółek giełdowych brakuje chętnych do debiutu na GPW, nie mówiąc już o tak dużej i płynnej firmie, która niedługo po wejściu na parkiet mogłaby trafić do WIG20. Wprawdzie spółki z mWIG40 będące na liście rezerwowej do awansu do WIG20 są prywatne (Dino, Kruk, Play, Millennium, ING Bank Śląski), to nawet gdyby weszły do grona blue chips i zmalałaby liczba państwowych spółek, to pod względem udziału w indeksie prym będą wiodły te państwowe. MR
Zyskaj pełen dostęp do analiz, raportów i komentarzy na Parkiet.com
Kiedyś USA sprzedawały światu globalizację jak coca-colę: masowo i z przekonaniem. Dziś wolny handel przestaje istnieć, a Biały Dom stawia na cła w nadziei na powrót American Dream. Jak do tego doszło i co nam to mówi o przyszłości świata?
Warunków przyspieszenia transformacji technologicznej nad Wisłą jest wiele. Potrzebne są inwestycje w pracowników, w tym ich szkolenia, ale też dbałość o zdrowie. Nieodzowne są też ułatwienia natury prawnej i jak zawsze – finansowanie.
Inwestorzy zastanawiają się, czy prezydent Stanów Zjednoczonych rzeczywiście wyrzuci prezesa banku centralnego, czy tylko straszy rynki, by wywołać określone skutki. Jak na razie zyskuje na tym większość walut świata, bitcoin oraz bijące rekordy cenowe złoto.
Rynkowy guru prowadzący popularny program „Mad Money” w telewizji CNBC stał się bohaterem licznych memów wyśmiewających jego zdolności prognostyczne. Zdarzało mu się bowiem spektakularnie mylić tuż przed wstrząsami rynkowymi.
Długie cienie nad dwiema ostatnimi świecami dziennymi głównych krajowych indeksów to pierwsze ważne ostrzeżenie dla inwestorów o możliwym bliskim końcu korekty gwałtownych spadków sprzed dwóch tygodni. Drugie nadchodzi z USA.
Po burzliwych pierwszych tygodniach kwietnia pod wpływem działań zmierzających do deeskalacji globalnej wojny handlowej sytuacja na giełdach uspokoiła się na tyle, że indeksy ruszyły do odrabiania strat.
Wbrew powszechnym oczekiwaniom działania amerykańskiej administracji w erze Trump 2.0 wyraźnie różnią się od tego, co działo się w czasie pierwszej kadencji Donalda Trumpa.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas