Założyciel Petro Carbo Chem, bo tak brzmi pełna nazwa kierowanej przez Waldemara Preussnera grupy, w ciągu niespełna tygodnia potrafi oblecieć wszystkie swoje biznesy na całym świecie. A to nie lada wyczyn, zwłaszcza jeśli się ma w pamięci to, iż niemiecki biznesmen polskiego pochodzenia kontroluje dziś przez PCC SE blisko 70 firm zależnych działających w 12 krajach w sektorach chemii, energii i logistyki. – On robi biznes z ludźmi i dla ludzi. Nie jest człowiekiem, który potrafiłby usiedzieć w domu i odcinać kupony od tego, co zrobił. Nie potrafiłby też prowadzić biznesu, o którym nic by nie wiedział. Dlatego lubi pojechać i porozmawiać na miejscu z menedżerami zarządzającymi tymi spółkami. Dlatego tak dużo podróżuje. Rano potrafi wylecieć z Duisburga, gdzie mieszka, by godzinę później być we Wrocławiu, by odwiedzić siedzibę PCC Rokity w Brzegu Dolnym. W południe przemieszcza się do Płocka, a wieczorem jest już w białoruskim Grodnie, by stamtąd udać się nazajutrz do Rumunii – opisuje Dariusz Stefański, prezes PCC Intermodal. Z drugiej jednak strony nie steruje spółkami ręcznie, starając się wcielać w życie zasadę: Tyle kontroli, ile jest konieczne, tyle wolności, ile się da.
Polska – główny biznes
Preussner urodził się na Opolszczyźnie. Gdy skończył 17 lat, wyjechał do Niemiec, gdzie zdobył wykształcenie ekonomiczne i pierwsze doświadczenia zawodowe. Karierę zaczynał jako stażysta w koncernie chemicznym Rutgers (dziś część RAG Coal International), który specjalizuje się w handlu surowcami. Po kilku latach został szefem działu zakupów. Tam poznał Jarosława Pawluka, wraz z którym z czasem założyli wspólną firmę. Ich drogi rozeszły się na początku lat 90. Pawluk wziął CTL (Chem Trans Logistics), a Preussner stworzył PCC – przedsiębiorstwo handlowo-produkcyjne, działające w branży surowców, pochodnych ropy naftowej, węgla i gazu. Jego firma – jak podawał nieistniejący już miesięcznik „Profit" – robiła interesy m.in. z rosyjskim Gazpromem. Później doszły kolejne gałęzie koncernu – logistyka (w tym transport kolejowy) i handel energią. Mimo że na co dzień przebywa w Niemczech, a jego biznesy są rozsiane po całym świecie, to główne interesy Preussner robi w Polsce. Zaczął w połowie lat 90., kiedy w wyniku przetargu przejął od NFI Piast Zakłady Chemiczne Rokita w Brzegu Dolnym. Jak sam przyznaje, rodzinny kraj wybrał z sentymentu, ale też dlatego, że polskie fabryki są cenione w świecie. Do tej pory w polskie zakłady chemiczne zainwestował już kilkadziesiąt milionów euro.
Nos do interesów
Współpracownicy mówią o nim nie inaczej niż jak o spokojnym, konsekwentnym i wyważonym biznesmenie, któremu obcy jest hazard biznesowy. W podobnym tonie wypowiadają się też obserwujący go eksperci rynków, na których działają spółki PCC. – To wysokiej klasy menedżer. Jego sukcesy opierają się na doskonałym wyczuciu tego, w której branży można zrobić interes – twierdzi Adrian Furgalski, ekspert w sprawach transportu kolejowego w ZDG Tor. Chodzi mu o sektor transportu i logistyki. W 2003 r. Preussner stworzył bowiem spółkę PCC Rail, należącą do największych polskich prywatnych firm kolejowych. Wkrótce stała się ona głównym konkurentem CTL Logistics na krajowym rynku. – Preussner miał pomysł na biznes. Wiedział, że wejście na monopolistyczny rynek zdominowany przez borykające się z problemami PKP Cargo musi się udać i się nie pomylił – zaznacza Furgalski. Jego zdaniem to właśnie wieloletnia cicha rywalizacja między byłymi wspólnikami przyczyniła się do rozwoju polskiego rynku przewozów niezależnych i jego pozycji w całej Europie. Kto wygrał wyścig, którego kulminacją była sprzedaż biznesów kolejowych przez obu biznesmenów? Palmę pierwszeństwa rynek przyznawał najpierw Pawlukowi, który na początku 2008 r., czyli jeszcze przed załamaniem się polskiego rynku przewozów kolejowych, sprzedał funduszowi Bridgepoint 75 proc. udziałów w swojej firmie CTL Logistics. Jego konto wzbogaciło się wtedy o 1,4 mld zł. Jednak to Preussner za swój PCC Logistics wziął rok później 1,7 mld zł. Biznes kupił niemiecki DB Schenker. – Rywalizacja zakończyła się według mnie remisem, bo Pawluk sprzedał swoją spółkę podczas hossy na tym rynku, zaś Preussner wziął za swoją więcej. Wiedział bowiem, jak bardzo DB jest zdeterminowane. Jego atutami były też skala biznesu i jego lokalizacja na Śląsku – uważa Furgalski.
Rynek nie pamięta spektakularnych porażek Preussnera. Jego współpracownicy twierdzą, że wszystko, czego dotknie się ich szef, okazuje się sukcesem. – To nie jest król Midas, ale ma niezwykłą intuicję w interesach. Dokładając kolejny puzzle do swojej układanki biznesowej potrafi wyczuć, czy pasuje czy nie. Umie wykorzystać synergię. I choć jego inwestycje nie idą w miliardy, raczej w miliony, ale zawsze przynoszą zwrot – twierdzi szef PCC Intermodal.
Fiasko przy kupnie chemii
Jak zatem traktować nieudaną próbę przejęcia Azotów Tarnów i kędzierzyńskich zakładów? Preussner złożył resortowi Skarbu Państwa wiążącą ofertę na trzy spółki. Ówczesny szef resortu podpisał nawet wstępną?umowę, ale tydzień przez upływem terminu jej finalizacji niespodziewanie wycofał się z transakcji. Paweł Szałamacha, wtedy wiceminister skarbu (z PiS), wyjaśniał, że resort nie odda zakładów za półdarmo. Za spółki w Kędzierzynie i Tarnowie firma Preussnera oferowała 582 mln zł. Dalsze 860 mln zł miały pochłonąć inwestycje. Polskie ministerstwo uznało, że biorąc pod uwagę zysk Kędzierzyna za 2005 r. – 56 mln zł – zakład zostałby sprzedany za ok. dwuletni zarobek, Tarnów zaś za pięcioletni – ubiegłoroczny zysk to 90 mln zł. Ale niektórzy twierdzą, że było też drugie dno. Resort nie chciał oddać polskiej chemii w niemieckie ręce, bo tak był traktowany Preussner.