Tylko 149 zł za rok czytania.
Zyskaj pełen dostęp do analiz, raportów i komentarzy na Parkiet.com
Rekiny wojny wciąż bogato ucztują
Kontrakty na dostawy i usługi dla amerykańskich sił zbrojnych wciąż dają znakomite możliwości zarobku dla setek spółek.
Amerykańskie śmigłowce bojowe dobrze się sprawdzają w wielu krajach, ale często się zdarza, że Pentagon przepłaca za części do nich.
– Kocham Amerykę Dicka Cheneya! – wykrzyknął Efraim Diveroli, prezes firmy AEY, jadąc ciężarówką przez „trójkąt śmierci" w irackiej prowincji Anbar. Ciężarówka przewoziła ładunek pistoletów Beretta przeznaczonych dla odbudowywanej przez Amerykanów armii irackiej. Pistolety te zostały wysłane przez Jordanię do Iraku z ominięciem włoskiego embarga. To był jeden z tysięcy niewielkich kontraktów zbrojeniowych, które przypadły wówczas małym spółkom takim jak AEY. Jakiś czas później AEY wygrała opiewający na 300 mln USD kontrakt na dostawy amunicji karabinowej dla afgańskiej armii. Dostarczyła jej za te pieniądze chińską amunicję do AK-47 zalegającą od lat 60. w magazynach albańskiego wojska. Diveroli i jego wspólnik David Packouz mieli ledwie po dwadzieścia kilka lat, nie zdołali ukończyć szkoły średniej i palili dużo marihuany, ale byli już milionerami i zachowywali się jak wilki z Wall Street. Ich historię opowiada film „Rekiny wojny" Todda Phillipsa, autora trylogii „Kac Vegas". Historia ta nie była jednak jakąś specjalną anomalią. Dostawy dla sił zbrojnych USA były i są lukratywnym sektorem, który pozwolił na budowę wielkich fortun, a także stwarzał okazję do ogromnych oszustw. – Zarabia się na tym, co jest pomiędzy wierszami – mawiał Diveroli.
Pozostało jeszcze 85% artykułu
