W obydwu przypadkach to nieco większe dochody od średniej stopy zwrotu wypracowanej przez fundusze długoterminowych obligacji skarbowych (7,5 proc.), przy czym najlepsze z nich wypracowały ponad 10 proc., a trzy kolejne ponad 9 proc. zysków w tym czasie. Tajemnica sukcesu zarządzających tkwi jednak nie tyle w umiejętnym żonglowaniu pozycjami, ile w uzupełnieniu portfeli o obligacje krajów rynków wschodzących (np. Meksyk, Węgry) oraz trafnym wyborze instrumentów pochodnych. Umocnienie złotego, jak i niemieckich obligacji (na rynku europejskim wiele funduszy zabezpiecza pozycje przy pomocy pochodnych na syntetyczne obligacje dziesięcioletnie niemieckiego rządu) sprzyjało dorabianiu dodatkowych punktów procentowych do stopy zwrotu. Zarządzający najlepszymi funduszami włączali do portfeli także obligacje korporacyjne polskich emitentów, więc de facto osiągnięte stopy zwrotu są miksem korzystnych czynników.

7,6 %

zarobiła seria DS1033, choć oprocentowana jest na skromne 1,25 proc.

Gdyby inwestor indywidualny stworzył portfel w połowie złożony z dwóch wymienionych serii DS, a w połowie wymienionymi obok obligacjami korporacyjnymi, także osiągnąłby dwucyfrową stopę zwrotu (zwiększenie udziału obligacji skarbowych zmniejszałoby stopę zwrotu, a korporacyjnych podnosiło).

Czytaj więcej

Trzymanie obligacji pozostaje wciąż najlepszą strategią

Wniosek nasuwa się sam – samodzielne inwestycje przynoszą wyniki co najmniej równorzędne najlepszym stopom zwrotu w funduszach dłużnych, a najczęściej znacznie je przewyższające. Przy czym zajęcie pozycji w odpowiednim czasie i tak zależy od inwestora, ponieważ nie ma znaczenia, czy kupi on jednostki funduszu, czy obligacje, które fundusze i tak posiadają. Jedynie wyspecjalizowane fundusze (np. obligacji rynków wschodzących lub private debt) oferują dostęp do instrumentów, których samodzielnie nie da się włączyć do portfela lub jest to bardzo trudne.