W przypadku myślicieli, przy pełnym deficycie we współczesnych pokoleniach nowych guru ekonomii rynkowej na miarę takich postaci jak niegdyś Milton Friedman czy Friedrich von Hayek, można jeszcze uznać, że za formacją współczesnych Pikettych stoi intelektualne przekonanie, że nierówności to istotna przeszkoda na drodze postępu, czyli rozwoju gospodarczego świata. W przypadku polityków jest niestety dużo gorzej. Uruchomiona raz spirala roszczeń socjalnych przeszła w agresywny populizm, który polega na karmieniu różnych grup elektoratu obietnicami i mniej lub bardziej systematycznej ich realizacji. Zaspokojenie roszczeń jednych uruchamia falę roszczeń innych branż. Politycy więc spieszą, by na nie odpowiadać, bo gdy tego nie zrobią, tracą władzę. Część teoretyków nazywa to nowym populizmem, inni mówią o dominacji systemów redystrybucyjnych. Można tego, o czym piszę, nie lubić. Można ten model organizacji państwa popierać. Niezależnie jednak od indywidualnych ocen, liczą się fakty. XX wiek to cały szereg spektakularnych bankructw gospodarek przygniecionych spiralą roszczeniową. Już w XXI wieku na skutek patologicznie rozwiniętych systemów socjalnych na dno staczała się Grecja, przeżywały kryzys Hiszpania czy Portugalia. Dziś z tym samym zjawiskiem nie mogą sobie dać rady Włochy czy Francja. Rozpędzony niebotycznie model konsumpcji przekracza możliwości ich gospodarek. Politycy nie chcą mierzyć się z koniecznością jego „przycinania", więc rozdają, coraz więcej i więcej. Świetnie, gdy mają z czego, bo pokolenia ciężko pracujących poprzedników dzisiejszych konsumentów nagromadziły dostateczne zasoby, by przez jakiś czas utrzymywać jeszcze względny balans między rosnącymi potrzebami a możliwością ich zaspokojenia. Jednak w większości przypadków przychodzi w końcu ten moment, kiedy kasa się wyczerpuje. I co wtedy? Rewolucja. Pod szczytnymi hasłami. Ale prowadząca zwykle do regresu i kłopotów. Piszę o tym nie tylko dlatego, że jako Polska jesteśmy po uszy zanurzeni w naczyniu połączonym zwanym Unią Europejską. Każde zachwianie jej stabilności jest i będzie odczuwalne również w Warszawie. Piszę przede wszystkim dlatego, że wyżej opisany mechanizm wydarza się również nad Wisłą. Po fazie szybkiego wzrostu w rytm prostych rozwiązań rynkowych weszliśmy w epokę coraz bardziej agresywnego populizmu. Polityka coraz częściej ugina się pod kanonadą roszczeń, tylko nasilenie się ich strumienia. To między innymi uboczny skutek wieloletniej doskonałej koniunktury i szybkiego wzrostu polskiego PKB. Uśpiło to polityków. Ogłosili z trybun polskie bogactwo, które już tylko pozostaje dzielić. Boję się tej postawy, bo to nasze bogactwo jest wciąż iluzoryczne. Jesteśmy ciągle jednym z najbiedniejszych społeczeństw w Europie, a i kraj nie posiada tak skumulowanych zasobów, jak wielu naszych sąsiadów. Rozdając lekką ręką, łatwo naruszyć kruchy mechanizm wzrostu. A wtedy zaczną się realne problemy, z którymi politykom trudno będzie sobie poradzić. Dlatego w roku stulecia polskiej niepodległości namawiam i apeluję. Patrzmy w przód. Budujmy plany rozwojowe na kolejne dekady. Bo tylko cierpliwość, ciężka praca i obywatelska odpowiedzialność da szansę kolejnym pokoleniom Polaków.